Energetyka oparta na czarnym paliwie stanie się praktycznie nieopłacalna właśnie za sprawą znaczącego wzrostu cen uprawnień do emisji dwutlenku węglu.
Pewną ich część wytwórcy energii i energochłonne zakłady w Unii kupują na giełdach, a resztę dostają za darmo. Z biegiem lat druga pula topnieje. Dlatego prognozowany wzrost cen uprawnień (z dzisiejszych 4,4 euro do 75 euro w 2030 r.) – przedstawiany przez urzędników Komisji Europejskiej i omawiany w europejskich parlamentach – jest poważnym ostrzeżeniem dla polskiej energetyki.
Koszty dwa razy wyższe
Do skoku cen dwutlenku w kolejnej dekadzie ma dojść dzięki stopniowemu wycofywaniu uprawnień do emisji z rynku. Dziś umarza się rokrocznie 1,74 proc. z nich, ale Komisja Europejska nie jest zadowolona z obecnych niskich cen uprawnień. Dlatego już rok temu mówiono o podniesieniu limitu umorzeń do 2,2 proc. Obecnie mówi się już o 2,4 proc. To niejedyny mechanizm, o którym dyskutuje się na szczeblu unijnym. Wśród propozycji pojawia się też jednorazowe zdjęcie pewnej puli uprawnień z rynku i zwiększenie ich liczby w ramach tzw. rezerwy.
Ze wstępnych kalkulacji branży wynika, że te korekty mogą zwiększyć łączny koszt zakupu uprawnień CO2 w latach 2021–2030 z szacowanych dotychczas 86 mld zł do 175 mld zł. W efekcie ceny dla odbiorców końcowych mogą zaś wzrosnąć o 20 proc.
– Patrząc na rozkład sił w Parlamencie Europejskim, można powiedzieć, że batalię o zablokowanie mechanizmu zdejmującego większą ilość uprawnień z rynku mamy już przegraną – uważa Herbert L. Gabryś z Krajowej Izby Gospodarczej. Jego zdaniem w tej sytuacji powinniśmy skupić siły na negocjacjach limitów emisji bloków energetycznych, które mogą być wspierane ze środków publicznych. Bruksela chciałaby je widzieć na poziomie 550 kg na MWh. W polskim interesie byłoby podniesienie go przynajmniej do 700 kg na MWh.