W celu zabezpieczenia dostaw energii elektrycznej ustawa przewiduje wzrost wykorzystania wciąż dostępnych mocy węglowych, traktując je jako rezerwę. Niemiecki rząd przyjął także przepisy, które pozwolą na karanie przedsiębiorstw, które w sytuacji wystąpienia deficytu gazu na rynku, przeznaczą go do produkcji energii elektrycznej. Ta bowiem w sytuacji kryzysu i odcięcia dostaw gazu z Rosji, ma być produkowana w większym stopniu z węgla. Regulacje te mają działać do końca marca 2024 r., kiedy to Berlin chce wygasić swoją gazową współpracę z Rosją. Wówczas Niemcy mają importować gaz z pierwszych dwóch pływających terminali LNG. W planie są kolejne, tym razem już lądowe instalacje o większej mocy.

Rząd niemiecki jednocześnie zapewniła, że będzie trzymał się celu, jakim jest wycofanie węgla do 2030 r., nawet jeśli w międzyczasie nadal jako rezerwa strategiczna, będą utrzymywane dodatkowe elektrownie na ropę i węgiel.

Niemiecki kanclerz Olaf Scholz nie zmienia jednak zdania o energetyce jądrowej. W grudniu ub. roku Niemcy zamknęły trzy ze swoich sześciu elektrowni jądrowych, a pozostałe trzy mają zaprzestać produkcji pod koniec tego roku w ramach długoterminowego planu wycofania się z elektrowni na rzecz energii odnawialnej.

Partie opozycyjne wezwały do przedłużenia okresu eksploatacji niemieckich elektrowni jądrowych. Podobnie uważa koalicjant – Wolni Demokraci. Według ministra finansów Christiana Lindnera z tego ugrupowania, należy ponownie powrócić do dyskusji o roli atomu w sposób „pozbawiony ideologicznych uprzedzeń”. Scholz, który stoi na czele trójpartyjnej koalicji, odrzucił ten pomysł, twierdząc, że podjęto decyzję o zaprzestaniu korzystania z energii jądrowej. Jego podstawowym argumentem są koszty wynikające z konieczności konserwacji bloków jądrowych oraz zakup paliwa jądrowego, które także pochodzi z Rosji.

Według niemieckiego Ministerstwa Gospodarki, energia jądrowa odpowiada obecnie za 5 proc. krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną.