Liczące się głosy z zagranicy krytykowały ostatnio wycofanie się Niemiec z energetyki jądrowej. „Mam nadzieję, że Niemcy pozostaną otwarte na tę technologię” – swoje niezrozumienie dla tej decyzji wyraził w gazecie „Handelsblatt” założyciel Microsoftu Bill Gates. Aktywistka klimatyczna Greta Thunberg oświadczyła zaś w niemieckiej TV, że to „zły pomysł”. Pomimo braku zrozumienia za granicą i rosnących cen energii niemiecki rząd podtrzymał jednak decyzję o rozwodzie z atomem.
W kwietniu zamknięto trzy ostatnie niemieckie elektrownie jądrowe – po przedłużeniu ich pracy o dodatkowe cztery miesiące w wyniku długich sporów politycznych w obliczu kryzysu energetycznego. „Wycofywanie elektrowni jądrowych czyni nasz kraj bezpieczniejszym” – oznajmiła wtedy federalna minister środowiska Steffi Lemke (Zieloni) i nadała ton wysiłkom na rzecz demontażu.
Strach po Fukushimie
Decyzję o wycofaniu się z energetyki jądrowej podjęto jeszcze w 2011 r., za rządów Angeli Merkel, której partia CDU jest teraz w opozycji. Do przemyślenia na nowo bezpieczeństwa tej technologii skłoniła Niemcy katastrofa reaktora w Fukushimie. Ledwo parę dni po wypadku w Japonii rząd podjął decyzję o natychmiastowym wyłączeniu z sieci siedmiu najstarszych niemieckich elektrowni jądrowych i rezygnacji z tej technologii do 2022 r. Decyzja zyskała szerokie poparcie zarówno opozycji (socjaldemokratycznej i zielonej), jak i całego społeczeństwa. Było to jeszcze przed aneksją Krymu przez Rosję i wydawało się, że tani rosyjski gaz zapewni dostawy energii do Niemiec.
Po ataku Rosji na Ukrainę ocena rezygnacji z atomu uległa zmianie. Politycy opozycji, której partie podjęły wcześniej decyzję o wycofaniu tej technologii, wzywali teraz do jej powstrzymania. Także niektórzy naukowcy zwrócili się do rządu o ponowne przemyślenie stanowiska. Według niektórych badań także większość Niemców podzielała ich opinię. Argumentu dostarczyła im decyzja Komisji Europejskiej o uznaniu atomu za zrównoważone źródło energii.