Mamy w kraju kolejny kryzys na horyzoncie i dotyczy on mocy wytwórczych elektryczności – ostrzegł kilka tygodni temu Tom Samson, szef należącej do imperium Rolls-Royce’a spółki zajmującej się produkcją małych reaktorów modułowych.
Energetyczną przyszłość Wielkiej Brytanii szefowie firmy widzą w czarnych barwach. Obecnie produkcja energii elektrycznej czy właściwie energii w ogóle opiera się na Wyspach w olbrzymiej mierze na jednostkach gazowych oraz reaktorach nuklearnych zbudowanych w latach 90., których cykl życia powinien dobiec końca gdzieś w latach 30. Na dodatek do 2024 r. rząd w Londynie chce wyłączyć instalacje węglowe. – Spędźmy jeszcze rok, dwa czy trzy na gadaniu, a niedobory wytwarzania dotkną konsumentów już w latach 30. – popędzał decydentów Samson. – To naprawdę ważne, by podjąć działania już teraz – dorzucał.
Dla Rolls-Royce’a to również istotna kwestia, bo firma liczy na państwowe dofinansowanie do swojego nowego, atomowego projektu. Firma pracuje nad technologią SMR od 2015 r., korzystając ze swoich doświadczeń z nuklearnego poletka, zebranych w czasach, gdy RR doposażał brytyjskie okręty podwodne w silniki z napędem jądrowym. To know-how posłużyło za punkt wyjścia dla produkcji małych reaktorów modularnych. Szefowie spółki wybrali już kilka lokalizacji w ojczyźnie i rozmawiają z rządami innych państw, m.in. z Czechami, na temat zlokalizowania tam kolejnych projektów tego typu. Problem jednak polega na tym, że do wypłynięcia na szerokie wody potrzeba pieniędzy, których koncern w takich ilościach nie posiada – stąd presja na rząd w Londynie, by nie tylko dookreślił wizję brytyjskiej energetyki za kilkanaście lat, ale też włączył się niezwłocznie w jej finansowanie.
Zmiany wymuszone przez klimat
Raptowna zmiana charakteru firmy nie byłaby w Rolls-Roysie niczym nowym. W końcu marka ta przez wiele lat była synonimem luksusowych limuzyn – choć od blisko dwóch dekad firma nie ma z samochodami w zasadzie nic wspólnego. Oficjalna historia firmy liczy sobie już 118 lat i przez większość tego czasu Rolls-Royce zajmował się produkcją silników lotniczych, stając się pod tym względem drugim graczem na świecie, po General Electric. Od lat 60. koncern aktywnie pracował nad jądrowym napędem okrętów podwodnych, co zaowocowało trzema designami reaktorów – PWR-1, PWR-2 i PWR-3, sukcesywnie instalowanymi na kolejnych generacjach brytyjskich nuklearnych jednostek.
Przestawienie firmy na nowe tory właściwie dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem. Rynek lotniczy od dawna był w opałach: mniejsze linie upadały, większe łączyły się w alianse i szukały takich form działania, które byłyby zyskowne. Pojawienie się tanich linii lotniczych mogło jeszcze dawać cień nadziei na „masowe latanie”, ale z drugiej strony pandemia pokazała, jak kruche są to nadzieje. A dyskusja o zmianach klimatycznych wskazuje, że turyści wrażliwi na kwestie klimatyczne mogą porzucić latanie na rzecz bardziej ekologicznych form transportu, resztę odstraszy szybki wzrost cen biletów wywołany drogimi paliwami oraz opłatami za emisje CO2. Krótko mówiąc: trudno dziś mówić o lotnictwie jako perspektywicznym rynku.