Jak w piątek napisał dziennik „Financial Times”, Komisja Europejska zapowiedziała pomoc dla pięciu krajów członkowskich – Bułgarii, Czech, Finlandii, Słowacji i Węgier – w uniezależnieniu się od dostarczanego przez Rosję paliwa nuklearnego. Podobnie jak w przypadku innych technologii zaprojektowane przez Rosjan elektrownie nuklearne korzystały bowiem z paliwa dostosowanego na ich potrzeby i dostarczanego, rzecz jasna, przez Moskwę.
Deklaracja Brukseli została również zapisana w planie REPowerEU, czyli strategii mającej przekształcić politykę energetyczną Unii Europejskiej zgodnie z duchem sankcji nakładanych na Rosję po jej agresji na Ukrainę. Choć strategia UE koncentruje się na tradycyjnych paliwach – ropie i gazie – to uwzględniono w niej również inne źródła energii, w tym nuklearne.
Na szczęście, bo nie mówimy o jakiejś marginalnej części rynku. Z datowanych na marzec br. statystyk World Nuclear Association wynika, że z elektrowni nuklearnych korzysta dziś 13 na 27 krajów członkowskich. Pracują w nich w sumie 103 reaktory o łącznej mocy 100 GW, dostarczając mniej więcej czwartą część elektryczności na unijnym rynku (Eurostat w styczniu szacował, że chodzi dokładnie o 25 proc.). Na tym samym rynku pojawia się też energia generowana w elektrowniach poza granicami Unii: w Wielkiej Brytanii, Rosji, Ukrainie czy Szwajcarii.
Felerne 30-latki
I nie jest to niezawodny segment rynku. Weźmy wydarzenia ostatnich tygodni we Francji: do końca kwietnia francuski koncern EdF był zmuszony wyłączyć z normalnego użytku w sumie 28 z 56 pracujących w kraju reaktorów (w sumie zaspokajają one około połowy zapotrzebowania Francji na energię elektryczną) z powodu obaw o stan instalacji. W przypadku kilku reaktorów obawy pojawiły się już w zeszłym roku: w instalacjach pojawiły się pęknięcia wywołane korozją o nieznanych przyczynach. Teraz EdF obawia się, że liczba nadających się do remontu reaktorów może być znacznie wyższa. Co gorsza, nie jest jasne, co wywołało korozję.
Sytuacja nie tylko stresująca, ale i kosztowna. – Oczywiście, że to kłopot – komentowała Anne-Sophie Corbeau, ekspertka uniwersytetu Columbia. – Nie dość, że ten deficyt energii trzeba czymś zastąpić, co oznacza najczęściej użycie paliw kopalnych, to jeszcze elektryczność jest dziś wyjątkowo droga. Przykładowo, w grudniu zapłaciliśmy za import prądu 1,4 mld euro, podczas gdy zazwyczaj rachunki sięgały kilkudziesięciu milionów – dodała.