Tradycyjne ciepło będzie droższe. Pozostaje ucieczka w zieleń

Transformacja energetyczna oraz częściowo nią wywołana drożyzna na rynku dostaw gazu wpędza powoli branżę ciepłowniczą w impas. Być może nadchodzący sezon grzewczy – i rachunki, jakie po nim przyjdą – popchną wielu z nas do rozważenia instalacji alternatywnych źródeł ciepła.

Publikacja: 23.09.2021 15:02

Tradycyjne ciepło będzie droższe. Pozostaje ucieczka w zieleń

Foto: Adobe Stock

100 miliardów złotych – to przybliżone (i być może optymistyczne) szacunki kosztów transformacji branży ciepłowniczej do 2030 r. Niewątpliwie, w przeciwieństwie do energetyki, która jest w rękach dużych koncernów oraz może liczyć na pewną przychylność i wsparcie rządzących, rozdrobniony rynek ciepłowniczy będzie sobie musiał w dużej mierze radzić sam.

Czy sobie poradzi? To nie jest takie pewne, zwłaszcza, że w lipcu Bruksela postanowiła przyspieszyć i podwyższyła cele redukcji emisji CO2 do 55 proc. (w stosunku do poziomów emisji z 1990 r.) do końca dekady. – Pakiet Fit for 55 jest szalenie ambitny i uważam, że on jest nierealny do przeprowadzenia w ciągu pięciu lat. W polskim ciepłownictwie niemożliwe jest wprowadzenie zmiany technologicznej i przestawienie na OZE w tak krótkim czasie – komentował Wojciech Dąbrowski, prezes PGE.

Ciepłownictwo tonie

Jak szacuje think tank Forum Energii, czwarta część dostaw ciepła w Polsce to ciepło systemowe. Resztę produkują instalacje indywidualne. Dzięki przeszło 21 tysiącom kilometrów sieci ciepło systemowe dociera do 40 proc. lokali mieszkalnych. Tę imponującą (aczkolwiek i niezbyt efektywną), jak na europejskie warunki, skalę centralnego ogrzewania napędza jednak branża węglowa, co oznacza emisje rzędu 68 mln ton dwutlenku węgla rocznie, co przyczynia się zarówno do wysokiej emisji na krajowym poziomie, jak i zanieczyszczenia powietrza w poszczególnych ośrodkach kraju.

To oznacza również wysokie rachunki dla samych ciepłowni, bowiem emisje wymagają stosownych pozwoleń, których ceny przebiły z końcem sierpnia poziom 60 euro za tonę. Biorąc pod uwagę dramatyczną sytuację w ciepłownictwie dwa czy trzy lata temu, gdy pozwolenia były o połowę tańsze, możemy sobie tylko wyobrażać skalę wyzwań dla menedżerów z tego sektora: gdy pozwolenia pożerają nawet te przychody, które można by jeszcze reinwestować.

Ci, których na to stać, szukają stosunkowo szybkich metod zażegnania bieżących problemów. Weźmy największy polski koncern energetyczny, PGE. Firma chce przeznaczyć tylko na modernizację ciepłownictwa 70 mld zł do 2050 r. W obecnej chwili jednak sprowadza się to do możliwie jak najszybszego przestawienia się na gaz.

Tyle że taki zwrot, póki co, okazuje się niebagatelną pułapką. Na rynku dostaw gazu od kilku miesięcy trwa gwałtowny rajd cenowy: w ubiegłym tygodniu ceny surowca dalece przebijały poziom 300 złotych za MWh, podczas gdy jeszcze na początku 2021 r. było to nieco ponad 90 zł, a dokładnie rok temu – ok. 55 zł. Oczywiście, dotyczy to cen spotowych, czyli transakcji realizowanych od ręki. Ale nawet kontrakty długoterminowe nie dają dziś żadnego poczucia bezpieczeństwa: w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy może wygasnąć nawet co trzecia wieloletnia umowa na dostawy gazu (dobrym przykładem jest polski kontrakt na dostawy gazu z Rosji), więc żaden dostawca nie jest zainteresowany dziś obniżaniem cen.

– „To, jak ostatecznie ukształtują się ceny spotowe, będzie zależeć od wielu czynników, wśród których szczególnie istotne będą m.in.: warunki pogodowe oraz rozwój pandemii Covid-19, wielkość dostaw gazu z Rosji na rynek europejski i konkurencja cenowa ze strony krajów azjatyckich na rynku LNG” – dorzuca też PGNiG w odpowiedzi na pytania "Rzeczpospolitej".

W poszukiwaniu innych opcji

Skoro zatem nie ciepłownictwo systemowe i gaz, przeciętnemu konsumentowi pozostaje szukać jakichś alternatyw.

– Trendy są oczywiste i widzimy je tak w polityce energetycznej Unii Europejskiej, jak i Stanów Zjednoczonych czy Chin: to dekarbonizacja kolejnych sektorów. Według prognoz największych instytucji zajmujących się energetyką, z Międzynarodową Agencją Energii na czele, dekarbonizacja ciepłownictwa będzie się odbywać w jeden kluczowy sposób: poprzez instalację pomp ciepła i elektryfikację ogrzewania – twierdzi Paweł Lachman, prezes Polskiej Organizacji Rozwoju Technologii Pomp Ciepła (PORT PC) w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

Cóż, technologia ta może częściowo rozwiązać polskie problemy, zwłaszcza w tej części rynku ciepła, jaką tworzą indywidualne instalacje domowe – z reguły gazowe. Być może mogłaby też częściowo uniezależniać od ciepła systemowego, ale pompy ciepła znacznie łatwiej montować w domach jednorodzinnych, czy nowo powstających budynkach, niż dostosowywać do nich budynki wybudowane przed laty.

Tak czy inaczej, w skali europejskiej pracuje dziś 13 milionów takich instalacji. Jak zapewniają szefowie europejskich koncernów energetycznych, urządzenia tego typu – nawet jeżeli zacznie się ich podłączać do sieci elektroenergetycznych znacznie więcej, np. 50 mln – nie będą stanowić jakiegokolwiek zagrożenia dla dostaw prądu.

Dziś na tym rynku przodują państwa skandynawskie. Szwecja może się pochwalić niemal dwoma milionami podłączonych pomp, Norwegia – 1,4 mln, Finlandia – bez mała milionem. W Polsce w 2020 r. sprzedano ponad 50 tysięcy takich instalacji, co stanowiło 77-procentowy wzrost w stosunku do poprzedniego roku. Można szacować, że w budynkach w naszym kraju może obecnie pracować nieco mniej niż 100 tysięcy takich urządzeń.

Kryzys napędza boom

Jednocześnie z tych danych wynika też, że nieśmiało można mówić o boomie na tę technologię: skokowy wzrost może też napędzać dofinansowanie – np. z programu Czyste Powietrze albo w ramach ulgi termomodernizacyjnej. W każdym razie zainteresowanie zaczyna nieco zaskakiwać producentów i dystrybutorów sprzętu.

Jak twierdzi portal GLOBenergia.pl, rynek ten zaczyna odnotowywać braki. – W drugim półroczu 2021 r. zaczęły się problemy z terminowością realizacji zamówień na pompy ciepła – przyznawał w rozmowie z portalem jeden z przedstawicieli branży. Wynikają one z opóźnień po stronie dostawców. – Co z kolei spowodowane jest spowodowane jest utrudnieniami w przewozie towarów, ale i czynnikami takimi jak brak stali na rynku, wzrost cen czy kryzys dostępności półprzewodników niezbędnych do produkcji sterowników – uzupełniał. Swoje dołożyła też pandemia, a w szczególności wariant koronawirusa znany jako delta.

100 miliardów złotych – to przybliżone (i być może optymistyczne) szacunki kosztów transformacji branży ciepłowniczej do 2030 r. Niewątpliwie, w przeciwieństwie do energetyki, która jest w rękach dużych koncernów oraz może liczyć na pewną przychylność i wsparcie rządzących, rozdrobniony rynek ciepłowniczy będzie sobie musiał w dużej mierze radzić sam.

Czy sobie poradzi? To nie jest takie pewne, zwłaszcza, że w lipcu Bruksela postanowiła przyspieszyć i podwyższyła cele redukcji emisji CO2 do 55 proc. (w stosunku do poziomów emisji z 1990 r.) do końca dekady. – Pakiet Fit for 55 jest szalenie ambitny i uważam, że on jest nierealny do przeprowadzenia w ciągu pięciu lat. W polskim ciepłownictwie niemożliwe jest wprowadzenie zmiany technologicznej i przestawienie na OZE w tak krótkim czasie – komentował Wojciech Dąbrowski, prezes PGE.

Pozostało 85% artykułu
Zielony dom
Jak finansować budowę przydomowej oczyszczalni ścieków?
Zielony dom
Rozwiązanie bardzo pożyteczne, ale w określonych sytuacjach
Zielony dom
Okno oknu nierówne. Jakie wybierać?
Zielony dom
Jak możemy oszczędzać powietrze w energooszczędnym domu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Zielony dom
Okna są równie ważne jak grzejniki