W ostatnim dniu października rosyjski rząd podpisał z rodzimymi koncernami paliwowymi, Federalną Służbą Antymonopolową i niezależnymi właścicielami stacji tzw. pakt stabilizujący rynek paliw. Cel jest jeden – zahamowanie podwyżek i idącego za tym rosnącego niezadowolenia społecznego.
W tym roku zachęcone światowym popytem i ceną rosyjskie giganty gwałtownie zwiększały eksport ropy i paliw kosztem rynku krajowego, gdzie z kolei cena szła w górę (o 12 proc. od początku roku), bo paliwa brakowało (tak, tak).
Po Rosji poszedł więc pomruk, który stał się słyszalny na Kremlu. Putin zrozumiał, że rosnące niezadowolenie prostego ludu tankującego swoje łady na stacjach ropą, która jest przecież swoja, a więc powinna być tania, a nie jest, to zjawisko, któremu trzeba szybko przeciwdziałać.
Stąd pakt stabilizujący i zobowiązanie publiczne sygnatariuszy, że do końca roku ceny na rosyjskich stacjach będą na poziomie z końca maja/ początku czerwca tego roku. W 2019 r ceny będą „płynnie indeksowane o stopień rocznej inflacji 4 -4,6 proc.”. Do tego rodzime rafineria dostały obowiązek zwiększenia produkcji o 3 proc. miesięcznie w ujęciu rocznym, by w hurtowniach nie zabrakło benzyny i oleju. Pakt obowiązuje na razie do końca I kw 2019 r.
Próżni spodziewać się takiej reakcji władz w Polsce. Rząd PiS nie zamierza nic robić, by przeciwdziałać nieuzasadnionej drożyźnie na stacjach. Przeciwnie, sam ją napędza, ma bowiem do finansowania paletę programów socjalnych, obiecuje wyborcom coraz więcej, a to wszystko wymaga dodatkowych wpływów do kasy państwa.
Państwowe koncerny paliwowe są tutaj bogatym źródłem pieniędzy; podobnie jak nie mająca odpowiednika w najnowszej historii, wycinka polskich lasów. Mieszkam wśród lasów Warmii i Mazur od ponad 30 lat, ale nie pamiętam takich masakr piłą motorową, jakie mają miejsce od objęcia władzy przez PiS.
Takich cen paliw też u nas dawno nie było. Dekadę temu ropa drożała od początku roku i w kwietniu 2008 r ropa osiągnęła na światowych rynkach cenę 140 dolarów za baryłkę czyli była dwa razy droższa niż dziś. Czy Państwo pamiętają, ile przy tak drogiej ropie kosztowało paliwo na polskich stacjach? Otóż nawet nie przekroczyło 5 zł za litr!
W maju 2008 r za litr 95 trzeba było zapłacić średnio 4,55 zł. Olej napędowy był po średnio 4,59 zł. A za I półrocze 2008 r średnia cena paliw w Polsce ( wg raportu Jacka Wróblewskiego – dyrektor generalny Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego), wyniosła 4,26 zł/l dla oleju napędowego, a 4,38 zł/l dla benzyny EU95.
Wobec tego co działo się u nas później, wygląda to na prawdziwy cud, a może tylko jest dowodem, że nie cena ropy na globalnym rynku kształtuje cenę paliw w Polsce. I że nawet przy absurdalnie drogim surowcu, benzyna i olej wcale nie muszą być u nas drogie.
Pytanie, które od razu się nasuwa, to dlaczego przy tak drogiej ropie, paliwa były dużo tańsze aniżeli dziś? Intuicja podpowiada, że dekadę temu podatki na paliwa były niższe. A więc przyjrzyjmy się temu.
W 2008 r udział podatków w cenie wynosił odpowiednio 46 proc. – olej i 56 proc. – benzyna. W podatkowym torcie akcyza stanowiła 26 proc. (36 proc. dla benzyny), marża po 4 proc., VAT po 18 proc. a opłaty paliwowe po 2 proc.; 40 proc. stanowiła cena netto benzyny w rafinerii a 46 proc. – oleju.
W 2012 r cena niebezpiecznie zbliżyła się do psychologicznej granicy 6 zł. Kierowcy wyszli na ulicę. Polacy kupowali mniej aut aniżeli rok wcześniej. Rządzący wyciągnęli wnioski. W następnych latach ceny paliw spadały, a liczba samochodów w Polsce rosła.