Dziwna rewolucja energetyczna

Polityka Ministerstwa Energetyki nie pasuje do nakierowanej na osoby biedniejsze polityki obecnego rządu.

Publikacja: 04.01.2017 20:21

Grzegorz  Wiśniewski

Grzegorz Wiśniewski

Foto: ROL

Ubiegły rok był okresem swoistej rewolucji w energetyce, realizowanej w niecodziennym stylu, znanym z wojny domowej w Wandei, opisanej przez Pawła Jasienicę w „Rozważaniach o wojnie domowej”. Użyta przeze mnie analogia historyczna nie wynika z chęci nienazwania problemu wprost lub posłużenia się chwytem retorycznym. Jest próbą poinformowania o sprawach zawiłych w języku, który może być bardziej niż język prawa zrozumiały dla polityków dokonujących poważnych zmian. Zmian, których skutków nie sposób ponad wszelką wątpliwość przewidzieć, a które dotyczą milionów odbiorców energii, inwestorów oraz naszych relacji ze światem. Zmian, które kiedyś zostaną osądzone surowo przez historię.

Co ma Jasienica do rynku energii

W Wandei, ogarniętej jednocześnie rewolucją francuską i krwawą wojną domową, biedni chłopi i mieszczanie powstali w 1793 r., by bronić króla i Boga, zamiast standardowo domagać się gilotyny i konfiskaty majątków kościelnych. Lektura myśli Jasienicy pomaga teraz w poszukiwaniu logiki rewolucji, jaka w ciągu roku dokonała się w polskiej polityce energetycznej. Rewolucji o tyle nietypowej, że sterowanej odgórnie (centralnie) i bynajmniej nie robionej przez tzw. masy na rzecz biedniejszych. W obu przypadkach chodzi o rewolucje, które gubią swoje pierwotne ideały.

Zasadniczym paradoksem jest to, że partia, która w 2015 r. wygrała wybory w Polsce, miała na sztandarach (w programie z 2014 r.) wypisane hasło „zapewnienia wsparcia dla tzw. energetyki obywatelskiej (prosumpcji)”. Zadanie to już wtedy przypisane zostało Ministerstwu Energii (ME, utworzonemu w grudniu 2015 r.).

Tymczasem pierwszą istotną zmianą ustawową przygotowaną przez ME było uniemożliwienie wejścia w życie przepisów ustawy o odnawialnych źródłach energii z lutego 2015 r., które zapowiadały rozwój energetyki prosumenckiej w oparciu o egalitarny mechanizm (sprawiedliwy i dostępny dla biednych) taryf gwarantowanych na energię z mikroinstalacji OZE. A przecież ustawę o OZE (wraz z taryfami gwarantowanymi) uchwalono w Sejmie 20 lutego 2015 r. dzięki posłom PiS.

W czerwcu 2016 r. na wniosek ME Sejm zastąpił system wsparcia dla biedniejszych prosumentów systemem opustów dostępnym jedynie dla bogatych hobbystów. Przy tym wytknięto im, że są niczym „kolekcjonerzy znaczków” i powinni działać „pro publico bono”. I choć tracą na swoich inwestycjach w efekcie brutalnie przeprowadzonej zmiany prawa, to ani wsparcie, ani szacunek im się nie należy – jak uważa wiceminister ds. energii.

Ceny już idą w górę

Jednocześnie podniesiono ceny energii dla wszystkich (a najbardziej dla biednych) poprzez zastąpienie taniego i dopiero co zatwierdzonego przez KE systemu zielonych certyfikatów drogim systemem aukcyjnym i poprzez drastyczne podniesienie tzw. opłaty przejściowej na rzecz elektrowni węglowych (zatrudniających wszak osoby najlepiej zarabiające). Zapowiedziano też na 2017 r. „prowęglową” opłatę w ramach mającego powstać rynku mocy. Wszystko to się działo w rok po opublikowaniu promowanej przez rząd ekologicznej encykliki, w której papież Franciszek podkreślał konieczność odchodzenia od węgla w energetyce.

Dysonans polityczny

Polityka ME nie pasuje do nakierowanej na biedniejszych polityki obecnego rządu – tak jak terror komitetu ocalenia publicznego (Robespierre i inni) nie pasował do „Powszechnej deklaracji praw człowieka i obywatela” oraz idei Wielkiej Rewolucji Francuskiej. ME to faktyczny ustawodawca, twórca prawa, którego nie rozumieją ani inwestorzy, ani operatorzy energetyczni, ani rząd, ani Sejm, ani nawet UE. Dzięki prawnie usankcjonowanej dyskryminacji coraz słabszych niezależnych inwestorów w energetyce odnawialnej i prosumentów ME jest tak skuteczne, jak rewolucyjny generał Louis Marie Turreau wobec Wandejczyków. Trup się ściele tylko po zielonej stronie rynku energii, gdzie mali producenci ustępują pola dużym. Jak pisze Jasienica, ofiarami Turreau w 48 proc. byli chłopi, a „jedynie” w 2 proc. szlachta i kler. Na szczęście u nas skutków nie zdążyli jeszcze w pełni doświadczyć odbiorcy energii i cała gospodarka.

Opracowując w 2013 r. „scenariusz [R]ewolucji energetycznej dla Polski 2050″, byłem przekonany, że w systemie, w którym nie będzie dyskryminacji nowych graczy, wygra technologia i gospodarka oraz innowacyjność i energetyka obywatelska. U progu 2017 r. widzę, że rewolucja energetyczna w Polsce polega na tym, że prawo wygrywa z technologią, polityka z gospodarką, bogaci z biednymi. Niespójna w słowach i czynach rewolucja przynosi napięcia, zamęt, nieprzewidywalne skutki wewnętrzne i zewnętrzne.

Energetyka państwowa, nobilitowana w imię poprawy opartego na węglu bezpieczeństwa utworzeniem własnego wpływowego ministerstwa, może stracić bezpowrotnie konkurencyjność wobec opartej na nowych technologiach energetyki unijnej. Wtedy Polska byłaby skazana na import energii – tej tańszej, z OZE. Wszak, gdy James Watt wynalazł już był maszynę parową, rewolucjoniści francuscy wzywali „Zburzyć wszystkie mechaniki, jakie tylko istnieją”, jak cytował ich Jasienica. Co prawda nastrojów rewolucyjnych wśród konsumentów energii ani symptomów wojny domowej o prawo biednych do wytwarzania prądu jeszcze u nas nie widać, ale małe firmy dociskane są jego kosztami wyższymi niż w innych krajach. Nowy rok przyniesie nowe podwyżki.

Oczywiście nie wszystko w polskiej rewolucji energetycznej i w polityce wobec OZE jest złe. Np. spójna z generalną polityką PiS jest ta narracja ME, która dotyczy konieczności dywersyfikacji technologii i wytwarzania energii z OZE. Jednak, o ile cel jest dobry, to wybrane przez ME metody – zdecydowanie nie. Uzdrowienie sytuacji ekonomicznej w górnictwie to też racjonalny i ważny cel, ale uparcie powtarzany dogmat o możliwości oparcia energetyki na węglu przez kolejne setki lat nie ma oparcia w faktach (krajowych zasobach węgla).

Tanie wizjonerstwo rewolucjonistów

Tak jak Jasienica nie zamierzam przyłączać się do obozu przeciwników Wielkiej Rewolucji, ani straszyć skutkami obecnie prowadzonej iście rewolucyjnej polityki energetycznej. Usiłuję tylko od tego, co było w Wielkiej Rewolucji generalnie dobre (tak jak w programie PiS), oddzielić możliwe straszne skutki ówczesnej zarozumiałej tępoty przystrojonej w kostium wizjonerstwa.

Jasienica drwił z taniego wizjonerstwa, z jakim niestety też mamy czasami do czynienia w rewolucji energetycznej w Polsce. W energetyce odnawialnej wyraża się ono np. w niezrozumiałym języku nowomowy znowelizowanej ustawy o OZE w formie: opustów, klastrów, nielogicznych koszyków aukcyjnych, opacznego rozumienia „stabilności” (każdego ze źródeł energii oddzielnie) i „rynków mocy” (zbędne wsparcie dla innych niż OZE nieelastycznych źródeł energii). Nieprzemyślane i niespójne hasła niosą zamęt, gdy chaotycznie wdrażane są w czyn.

Jasienica przedstawił bezkompromisowy obraz ojców rewolucji jako niezaspokojonych polityków lub trzeciorzędnych prawników z pretensjami, którzy pozbawiali życia większe grupy ludzi pod hasłem niesienia im szczęścia. Tylko prości ludzie stawali w obronie zdrowego rozsądku.

Konieczny plan naprawczy

Skoro politycy i prawnicy robiący nad Wisłą rewolucję zawiedli, trzeba zacząć od krytycznego przeglądu dokonanego już bałaganu prawnego. Warto wskazać, o jakie korekty polityki energetycznej chodzi (w szczególności w ustawie o OZE), zanim trzeba ich będzie dokonywać pod wpływem okoliczności zewnętrznych, kryzysu wewnętrznego lub logiki szafotu. Chodzi o sprawy wydawałoby się oczywiste, najprostsze, niwelujące niespójności w polityce rządu i korygujące ewidentne błędy, niewymagające już kolejnej dawki rewolucyjnego zapału:

1. Umożliwienie dalszego normalnego działania obecnym inwestorom w systemie zielonych certyfikatów poprzez ustawowe podniesienie wielkości zobowiązań dla korporacyjnych nabywców certyfikatów (i podniesienie obecnie nieakceptowalnie niskiej ceny certyfikatów) i nienarażanie ich na łaskę korupcjogennego i kosztownego dla inwestorów i konsumentów energii mechanizmu uznaniowego przenoszenia do systemu aukcyjnego tylko nielicznych ofiar rewolucji – wytwórców energii z OZE.

2. Przywrócenie systemu taryf gwarantowanych dla domowych mikroinstalacji.

3. Poszerzenie katalogu i zakresu mocy (do 500 kW) instalacji OZE, z których skorzystać mogą nowi wytwórcy energii będący przedsiębiorcami – w formie zielonych certyfikatów (rozwiązanie najbardziej racjonalne dla małych instalacji OZE). Podwyższenie (dla źródeł do 200 kW i spółdzielni energetycznych) średniej ceny sprzedaży energii elektrycznej z OZE o wysokość stawki dystrybucyjnej zmiennej, właściwej dla taryfy danego przedsiębiorcy. Chodzi o sprawiedliwą wycenę wartości energii w miejscu jej wprowadzenia do sieci, zgodnie z realnym kosztem dla systemu energetycznego i wysokością strat na dostawie.

4. Wprowadzenie logiki i przewidywalności w strukturze koszyków systemu aukcyjnego wraz z wpisaniem do ustawy planowanych na trzy lata do przodu ilości energii zamawianej w ramach aukcji. Tak długa jest perspektywa dewelopera dobrych projektów inwestycyjnych. Byłaby to też gwarancja zdrowej konkurencji w czasie aukcji.

Tylko tyle i aż tyle, jeżeli chcemy zminimalizować negatywne skutki dziwnej rewolucji energetycznej realizowanej w Polsce. Na razie prowadzona jest ona w stylu „wandejskiej” wojny domowej z OZE, które całkowicie niesłusznie zostały uznane za wroga węglowej tradycji. „Rozważania” Jasienicy to wszak tekst o tych, którzy zbytnio miłując własne wizje, zdradzili program reformatorski, oraz o tych, którzy napiętnowani jako wstecznicy i zbrodniarze, byli mu wierni.

Autor jest prezesem Instytut Energetyki Odnawialnej i członkiem Narodowej Rady Rozwoju. Był dyrektorem Centrum Komisji Europejskiej ds. Odnawialnych Źródeł Energii (EC BREC) i przewodniczącym unijnej Grupy Refleksyjnej Komisji Europejskiej ds. Zrównoważonej Energetyki (managEnergy). Prowadzi blog „Odnawialny”

Ubiegły rok był okresem swoistej rewolucji w energetyce, realizowanej w niecodziennym stylu, znanym z wojny domowej w Wandei, opisanej przez Pawła Jasienicę w „Rozważaniach o wojnie domowej”. Użyta przeze mnie analogia historyczna nie wynika z chęci nienazwania problemu wprost lub posłużenia się chwytem retorycznym. Jest próbą poinformowania o sprawach zawiłych w języku, który może być bardziej niż język prawa zrozumiały dla polityków dokonujących poważnych zmian. Zmian, których skutków nie sposób ponad wszelką wątpliwość przewidzieć, a które dotyczą milionów odbiorców energii, inwestorów oraz naszych relacji ze światem. Zmian, które kiedyś zostaną osądzone surowo przez historię.

Pozostało 92% artykułu
Komentarze i opinie
Krzysztof Adam Kowalczyk: Transformacji energetycznej brakuje stabilności
Komentarze i opinie
Sposób na transformację? Budowanie miejscowego dobrobytu
Komentarze i opinie
Szef PIE: W 2040 r. energetyka oparta na węglu będzie 40 proc. droższa niż OZE
Komentarze i opinie
Mariusz Janik: Tylko świnie tankują na zapas
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze i opinie
Bartłomiej Sawicki: Donald Tusk ojcem Baltic Pipe? Krok po kroku, jak było naprawdę