Ponad 4,5 GW mocy i 500 tys. instalacji fotowoltaicznych na dachach Polaków to bez wątpienia sukces. Ten boom nakręcił się w dużej mierze dzięki rządowemu programowi „Mój prąd”, który dawał posiadaczowi domu jednorodzinnego 5 tys. zł dotacji do instalacji, ponadto taki producent i konsument energii w jednym – czyli prosument – mógł skorzystać z ulgi termomodernizacyjnej, dzięki czemu instalacja stawała się jeszcze tańsza.
Pierwszy sygnał, że zbliża się początek końca tak bujnego rozwoju, przyszedł po publikacji rządowej strategii „Polityka energetyczna Polski do roku 2040”, gdzie zapisano, że fotowoltaika osiągnie moc ok. 5 GW i utrzyma się ten stan do 2035 r. To oznacza, że po najbliższych wakacjach należałoby zakazać montażu dalszych instalacji, bo w ciągu najbliższych kilkunastu tygodni osiągniemy ten poziom mocy.
Kolejne sygnały nadchodziły z poszczególnych regionów, gdzie większe instalacje nie uzyskiwały tzw. warunków przyłączenia od operatorów systemów dystrybucyjnych. Nasz system elektroenergetyczny jest przystosowany, by przesyłać energię z dużych źródeł wytwórczych do odbiorców – czyli do pracy jednokierunkowej. Praca dwukierunkowa, czyli taka, jaką wymusza prosument, który do sieci oddaje wytworzoną przez instalację solarną energię, a później ją z sieci odbiera, jest dla naszego systemu utrudnieniem. Stąd próby, by powstrzymać tak dynamiczny przyrost instalacji.
Dotychczas każdy, kto wyprodukował energię z paneli fotowoltaicznych, wykorzystywał ją na swój użytek, a nadwyżki oddawał do sieci. Gdy mała elektrownia nie produkowała energii lub wytwarzała jej zbyt mało, jej właściciel odbierał za darmo 80 proc. energii, którą wcześniej oddał. Od nowego roku ma się to zmienić. Prosument ma kupować energię z sieci dwukrotnie drożej, a to znacząco zmniejszy opłacalność inwestycji w solary.
Zasadniczo chodzi o to, by prosument jak najwięcej energii wykorzystywał z instalacji, a nie kupował prąd z sieci. Nadwyżki na razie nie opłaca się sprzedawać, trzeba ją zmagazynować. I tu widzę pewne światełko w tunelu, bo na rynku pojawiają się pierwsze magazyny do instalacji fotowoltaicznych, i to przygotowane przez polskie firmy. Jest więc szansa, że na jednym ogniu będzie można upiec kilka pieczeni – rozwinąć rynek magazynowania prądu, ustabilizować pracę sieci i nie wydawać pieniędzy na zakup energii.