Czy przedłużenie o 28 lat funkcjonowania kopalń można nazwać sukcesem? Gdy spojrzymy na porozumienie tylko z tego punktu widzenia, to na pewno nie. Nie tylko o to tu jednak chodziło. Niewątpliwym sukcesem ministra Artura Sobonia było osiągnięcie zgody górników na zamknięcie branży. Rok 2049 jako ostateczny termin zamknięcia ostatniej kopalni jest odległy, ale mało kto wierzy, że jeszcze przez trzy dekady będzie fedrowany węgiel w Polsce. Do tego budżet państwa, czyli my podatnicy, będzie dopłacać do wydobycia kilka miliardów złotych rocznie.
Na zapisy zawarte w umowie musi się zgodzić Komisja Europejska. Obecne kierownictwo UE jest bardzo ambitnie nastawione na realizację Europejskiego Zielonego Ładu, czyli odchodzenie od paliw kopalnych, rozwój odnawialnych źródeł energii i redukcję CO2. Bruksela ma też świadomość, że Polska zdecydowaną większość energii pozyskuje ze spalania węgla, ale wyznaczone cele UE są jasne – do 2050 r. kraje członkowskie muszą osiągnąć neutralność klimatyczną. Trudno stwierdzić, co na nasz plan powie Bruksela, ale trzeba być gotowym na wariant rygorystyczny – szybkie zamykanie kopalń i ograniczenie produkcji energii z węgla. Rząd Jerzego Buzka pokazał, że można w cztery lata zamknąć 23 kopalnie i zachęcić ponad 100 tys. górników do dobrowolnego odejścia, nie mając na ten cel pieniędzy z UE.
Na problem umowy górniczej trzeba też spojrzeć z perspektywy finansowej. Sam wicepremier Jacek Sasin przyznał niedawno, że wyprodukowanie 1 MWh energii z węgla kosztuje 130 zł, zaś cena uprawnień do emisji CO2 to 160 zł. Czy taka sytuacja będzie się utrzymywać przez kolejne 28 lat? Uprawnienia CO2 na pewno tanieć nie będą, a polska gospodarka, mocno dotknięta przez pandemię, nie wytrzyma najdroższych cen energii w UE.
Podpisana z górnikami umowa pokazuje tak właściwie tylko wolę rządu, by osiągnąć porozumienie. Jednak niewidzialna ręka rynku zamknie górnictwo szybciej, niż nam się wydaje. I górnicy dobrze o tym wiedzą.