Uzgodniwszy wieloletnie ramy finansowe Unii Europejskiej, już czas, aby usiąść do stołu i zatwierdzić programy operacyjne. Niech szeroki strumień europejskich pieniędzy popłynie w Polskę. Polacy, władze lokalne i firmy oczekują rozruchu nowych funduszy jak kania dżdżu.
Po pierwsze, nie od czwartku, ale od lipca 2020 roku już wiadomo, że przez najbliższe siedem lat do Polski może popłynąć w sumie 159 mld euro, z czego 124 mld euro dostępnych będzie w formie dotacji, a 34 mld euro w formie pożyczek. Polska może być największym beneficjentem polityki spójności, z której otrzymamy 66,8 mld euro. Dodatkowo, w ramach unijnej pomocy trafią do nas środki wynegocjowane na walkę ze skutkami Covid-19 w wysokości około 3 mld euro. Dofinansowanie ze Wspólnej Polityki Rolnej sięgnie 28,5 mld euro.
Kopalnia Krupiński w 2009 r. /Bloomberg
Unia Europejska chce być bardziej ekologiczna, bardziej cyfrowa, odporniejsza i lepiej dostosowana do obecnych i przyszłych wyzwań. Aby nastał europejski zielony ład, na ochronę klimatu Unia chce wydać 30 proc. środków z nowego budżetu, a środki spoza puli na klimat również muszą być wydawane w sposób spójny z celami porozumienia paryskiego i unijnymi klimatycznymi na 2030 rok. Do wszystkich unijnych wydatków będzie miała zastosowanie zasada nieszkodzenia, tzn. nie będzie możliwe finansowanie działań szkodliwych dla środowiska i klimatu. 17,5 mld euro w nowym budżecie zarezerwowano na łagodzenie skutków społecznych dekarbonizacji w regionach obecnie zależnych od wydobycia i spalania paliw kopalnych.
Po drugie, skoro już od lipca wiadomo, w jakiej wysokości i na co zostaną przeznaczone unijne pieniądze, to zachodzę w głowę, dlaczego rząd i samorządy jeszcze nie siedzą przy stole i nie kończą negocjować linii demarkacyjnej, priorytetów i działań. Mam nieodparte wrażenie, że poszczególne resorty polskiego rządu w pocie czoła pracują, zlecają ekspertyzy i analizy na potrzeby nowych programów operacyjnych, a Polacy i samorządy lokalne czekają z niecierpliwością na strzępek informacji.