Wczoraj pozew przeciwko Unii za dyrektywę gazową, dziś propozycja rzucona Ukrainie – przedłużenia o rok i na dotychczasowych warunkach, umowy tranzytowej, której Rosja wcześniej nie chciała przedłużać – to wszystko świadczy o rosnącym zniecierpliwieniu Kremla sytuacją wokół Nord Stream-2.

Budowa gotowa w 60 procentach stanęła u wód Danii, której Gazprom złożył w ciągu półtora roku już trzy wnioski na trzy trasy położenia rury. I co? I nic. Duńczycy niedawno ogłosili, że na decyzję Gazprom jeszcze poczeka, bo trzeba przeanalizować wyniki konsultacji społecznych.

Po drugie Rosjan od początku denerwowały uchwalone, mimo ostrego lobbingu Niemiec i Austrii, zmiany w Dyrektywie Gazowej, niekorzystne dla Nord Stream-2. Zgodnie z nimi Gazprom będzie mógł wykorzystać tylko połowę mocy przesyłowej czyli 27,5 mld m3 rocznie. A to za mało by inwestycja za 10 mld euro zwróciła się w jakiejś widocznej na horyzoncie perspektywie. Druga połowa mocy ma pozostać do dyspozycji innych dostawców czyli będzie pusta, bo gazociąg zaczyna się na terenie Rosji, a tam tylko Gazprom może eksportować gaz.
Rosjanie nie będą też mogli być właścicielami rury i jednocześnie dostawcami gazu; to jednak jest mały ból głowy. Większy to fakt, że na ustępstwa nie zamierza iść nowa szefowa Komisji Europejskiej. Niedawne wypowiedzi Ursuli von der Leyen plus brak ustępstw obecnej Komisji, pchnęło spółkę Gazpromu – Nord Stream 2 AG do pozwania Unii przed europejski trybunał.
To gest pod publikę, obliczony na rozgłos. Rosjanie wiedzą dobrze, że nie przyśpieszy on budowy gazociągu, bo wiadomo jak szybko działają sądy, nie tylko w Rosji czy Polsce.

Teraz więc Kreml przypomniał sobie o Ukrainie. Bez jej magistrali, Gazprom nie wywiąże się w przyszłym roku z kontraktów. Dlatego kusi sąsiada tańszym o 25 proc. gazem. Ale umowę chce podpisać tylko na rok. Czasu jest niewiele, stary kontrakt kończy się w tym roku.
Kijów wolałby na dekadę i na swoich warunkach, i ma chyba ostatnią okazję, by coś dla siebie ugrać. Na razie Ukraina milczy, Rosja przestępuje z nogi na nogę, a Europa obserwuje, co będzie dalej. Może niektórzy pamiętają, że w tym roku obchodzimy mały jubileusz: w grudniu minie pięć lat od wycofania się Gazpromu z budowy Gazociągu Południowego (South Stream). Koncern stracił na tym około 5 mld dol. i „zawdzięczał” to działaniom Brukseli.

Czy podobnie będzie z Nord Stream-2? W rocznicę zamknięcia South Stream już to będziemy wiedzieć.