Wpływają na to dwa czynniki – rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 oraz drożejący węgiel, a to właśnie ze spalania tego surowca powstaje w Polsce energia. Więcej zapłacimy też za transport, bo rośnie cena ropy naftowej – za baryłkę na światowych giełdach płaci się już 85 dolarów.
W związku z wyborczym maratonem (elekcja samorządowa w roku obecnym, a w roku przyszłym do Parlamentu Europejskiego oraz parlamentu RP) ani w tym, ani też w przyszłym roku nie należy oczekiwać podwyżek cen energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych. Co nie znaczy, że my, klienci, zostaniemy oszczędzeni, wręcz przeciwnie. Za drożejącą energię przede wszystkim bezpośrednio zapłacą firmy, ale w drugiej kolejności za to wszystko zapłacimy my, klienci, w wyższych cenach towarów i usług.
Więcej zapłacimy też za ciepło, które podobnie jak prąd powstaje w naszym kraju głównie ze spalania węgla. Wyższych rachunków należy się spodziewać za centralne ogrzewanie, a to oznacza uruchomienie kolejnej spirali cen. Za to też zapłacimy więcej w rachunkach za towary i usługi.
Ale to nie wszystko. Jak informowaliśmy we wtorek w „Rzeczpospolitej”, sektor przemysłowy we wrześniu tracił impet trzeci miesiąc z rzędu i rozwijał się najwolniej od niemal dwóch lat. Spowolnienie zbliża się do nas nieuchronnie z zachodu Europy. Gdy dołożymy do tego wzrastające koszty firm, to może się okazać, że nasze przedsiębiorstwa z okresu prosperity w czas stagnacji wejdą już finansowo pokiereszowane.
Czy można wskazać winnego? O ile ceny surowców dyktuje prawo podaży i popytu, o tyle rosnących cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla można się było spodziewać. Kolejni ministrowie odpowiedzialni w ostatnich latach za sektor energii starali się zaklinać rzeczywistość. Odkąd weszliśmy do UE, było wiadomo, że ambitne plany Brukseli odnośnie do redukcji emisji CO2 kiedyś uderzą w naszą gospodarkę. Oczywiście polska energetyka poniosła znaczące koszty na dostosowywanie instalacji do odsiarczania spalin i wychwytywania zanieczyszczeń, tak jak wymagała Komisja Europejska, ale poprzestanie na tym oznaczało brak zrozumienia polityki klimatycznej Unii.