Zwycięstwo Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych postrzegane – zwłaszcza na naszym polskim podwórku - jest jako zwycięstwo szeroko rozumianego konserwatyzmu nad liberalizmem obyczajowym. Wygrana obozu obrony tradycyjnych wartości z – ironicznie nazywanym - postępem, utożsamianym często z szaleństwem liberalnych elit.

Hasła o „płonącej planecie” są dla wielu osób abstrakcją, a blokady mostów czy dróg są postrzegane jako – mówiąc eufemistycznie – ekstrawagancja „bananowych dzieci”. Czy tak jest faktycznie? Wydaje się, że mamy w Polsce tendencję do przekładania zjawisk światowych na polskie podwórko w sposób znacznie większy niż na to zasługują.

Trump myśli przede wszystkim o USA

Przede wszystkim trzeba wyzbyć się złudzeń, że Polska będzie jakimś szczególnym beneficjentem gospodarczym wyborów w USA. Oczywiście, ważne jest dla nas utrzymywanie dobrych relacji z Waszyngtonem, który jest naszym kluczowym partnerem, jednak prezydent Donald Trump, wielokrotnie w swoich wystąpieniach mówiąc o potrzebie reindustrializacji, będzie działać przede wszystkim w interesie Stanów Zjednoczonych. Niektórzy wieszczyli przy pandemii COVID-19 koniec globalizacji, ale chyba zapomnieli jej o tym powiedzieć, bo ma się całkiem dobrze i nie chce umierać.

Wojny handlowe to wizja najbliższej przyszłości świata i pola rywalizacji pomiędzy USA, Chinami i Unią Europejską. Skrócenie łańcuchów dystrybucji, powrót lokalnej produkcja, która z powodów kosztowych wypychana była do krajów takich jak Chiny czy Indie to pozytywne zjawisko. Nie tylko z powodów ekologicznych, ale także budowy kapitalizmu z ludzką twarzą. W Europie nigdzie nie przeżywamy tego, co chociażby mieszkańcy Detroit i potrzeba odbudowy przemysłu produkcyjnego w USA może być dla nas niezrozumiała, jednak każdy konserwatysta – któremu zależy na utrzymaniu systemu rynkowego - powinien kibicować tego typu podejściu.

Donald Trump jest tutaj symbolem przemysłowego zwrotu, który jednak może skończyć się tym, że przemysł z Europy będzie odpływał i lokował się „za Wielką Wodą”. I to właśnie reindustrializacja jest kluczowa z punktu widzenia rozważań na temat prezydentury Donalda Trumpa, a także jest punktem wyjścia o dalszej polityce jego administracji.

Konkurencyjność w centrum uwagi

Donald Trump bez cienia wątpliwości jest zimnokrwistym cynikiem. Jego zapowiedzi (i potencjalne działania) dotyczące paliw kopalnych – ropy i gazu – są niczym innym niż podnoszeniem konkurencyjności amerykańskiej gospodarki.

Zwłaszcza ten drugi jest istotny, ponieważ pozwala wytwarzać tani prąd, co jednoznacznie przekłada się na konkurencyjność gospodarki i walki o inwestorów z Europy. I Trump będzie do tego dążyć w tej krótkiej perspektywie kadencji prezydenta Stanów Zjednoczonych. Należy tu podkreślić, że cena 1 MWh w USA jest cztery razy niższa niż na Starym Kontynencie, który w dodatku pokazał jak jest narażony na szantaż ze strony Rosji – niemożliwe jest więc przełożenie tej sytuacji na warunki europejskie. Rywalizacja na tym polu jest po prostu niemożliwa. Porozumienie Paryskie, które ma zostać przez Trumpa wypowiedziane, jest tu tylko i wyłącznie narzędziem walki gospodarczej, a przy okazji politycznej.

Ciężko przy tym jednak uwierzyć, że nastąpi zapowiadany długofalowy zwrot w kierunku paliw kopalnych w transporcie, gdy osobą, która wspierała Donalda Trumpa najmocniej, był Elon Musk – współtwórca marki pojazdów elektrycznych Tesla i pionier tej branży na Zachodzie. Wskazywany zresztą (wraz ze swoją rakietą) przez rodzimych konserwatystów jako symbol rozwoju Stanów Zjednoczonych i jej gospodarczego prymatu nad Europą, reprezentowaną z kolei przez nakrętki przytwierdzane do butelek.

Wzrost wydobycia ropy naftowej nie będzie wynikać z jakiegoś zwrotu, a będzie naturalną konsekwencją rozwoju gospodarczego (podobnie jak za trzech ostatnich prezydentów USA, w tym Joe Bidena), która nie może być zaspokojona elektryfikacją. Elektryfikacja Chin – która zaszła już bardzo daleko - będzie wymuszać na Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej (zwłaszcza na tej drugiej) ten proces. Rynek będzie nadal robił swoje, a póki co zareagował wystrzałem cen akcji Tesli. I tyle możemy o tym na ten moment powiedzieć. Wątpliwe jest także całkowicie zakończenie subsydiowania producentów aut elektrycznych, jest ono bowiem związane z opisaną wyżej reindustrializacją w stanach, gdzie Trump cieszy się dużym poparciem. Niedawno nawet ogłoszono decyzję o przeniesieniu produkcji fabryki baterii do samochodów elektrycznych z Dolnego Śląska do Michigan - jednego ze swinging-state, o które w tych wyborach toczyła się walka. Elon Musk ma w nowej administracji zająć pozycję szefa Departamentu Efektywności Administracji (DOGE – od skrótu ulubionej kryptowaluty Muska).

Przed nami tańszy import LNG?

Chiny – na które często lubimy w Europie zerkać i podziwiać - reprezentują przy tym najgorszy typ kapitalizmu, oparty na marnotrawieniu zasobów, przerzucaniu kosztów ekologicznych i kolonizacji gospodarczej, w tym krajów afrykańskich. Kapitalizmu, który jest nie tylko niekorzystny z punktu widzenia ekologicznego, ale także niebezpieczny dla samego ustroju kapitalistycznego w ogóle. Podejście Stanów Zjednoczonych z pewnością osłabi ambitne cele klimatyczne Porozumienia Paryskiego, a ciężar spocznie na innych państwach, w tym na Pekinie, który będzie musiał zdecydować czy wcisnąć gaz czy hamulec – w zależności od własnego interesu.

Rywalizacja gospodarcza Chin z USA może wejść na nowy – nieobserwowany do tej pory – poziom i być zderzeniem dwóch wizji polityki przemysłowej. Zwłaszcza, jeśli zgodnie z zapowiedziami, chińscy producenci zaleją Europę swoimi fabrykami.

Jak to jednak wpłynie na nasze bezpieczeństwo energetyczne? Trump najprawdopodobniej zdejmie zakaz nałożony na nowe koncesje na eksport gazu ziemnego. To spowoduje spadki cen tego surowca w Europie, gdyż będzie do niej przybywać za pomocą statków więcej LNG. Z drugiej strony warto tu podkreślić, że mało było w tym wyścigu wyborczym o węglu. Nie dość więc, że zapowiada się renesans paliwa, którego Polska nie ma, to jeszcze nie ma mowy o naszym „czarnym złocie”. A warto tu nadmienić, że amerykański górnik pracuje z dziesięciokrotnie większą efektywnością niż polski, więc potencjał węglowy jest dużo wyższy. Jak to mówi klasyk: „to są właśnie te detale”, które decydują o tym, że działania podejmowane przez USA nie mogą być przenoszone do Europy (a zwłaszcza do Polski) jeden do jednego. Stajemy w rozkroku pomiędzy różnymi wizjami uzależnienia energetycznego lub próby wyjścia z niego poprzez transformację.

Ostatnie co należy ocenić, to potencjalna zdolność i sprawczość Donalda Trumpa. Pamiętamy przecież, że już wygrywając poprzednie wybory zapowiadał renesans węgla (hasło „Trump digs coal”!), tymczasem tej obietnicy po prostu nie dowiózł. Produkcja energii z węgla, zastępowana gazem i energetyką wiatrową, za jego prezydentury spadała, a moc wypadała z systemu szybciej niż za Obamy. Wydaje się, jednak że w kontekście gazu jego możliwości będą znacznie większe. Może dojść do sytuacji podobnej, jak w 2018 roku, kiedy to miasta – kluczowe zresztą z punktu widzenia osiągnięcia celów Porozumienia – gotowe były przejąć na siebie ciężar realizacji polityk klimatycznych. Niewykluczone jest jednak odebranie autonomii stanom w zakresie kształtowania polityki klimatycznej lub po prostu rozbieżność ich polityki z polityką centralną.

Co z zielonymi konserwatystami?

Jak więc powinien w tym odnaleźć się zielony konserwatysta? Jaką postawę powinien przyjąć wobec zwycięstwa Donalda Trumpa? Oddajmy na chwilę głos osobie, która wywarła znaczny wpływ na polskie środowisko konserwatywne, a dla wielu była wręcz kompasem moralnym i intelektualnym. Profesor Bogusław Wolniewicz w 1982 w „Horyzontach Techniki” pisał o konieczności przekształcenia modelu rozwojowego opartego o indywidualizm, postawieniu go na optymalizacji, a nie maksymalizacji (na długo, zanim zaczęły takie podejście przyjmować nauki o zarządzaniu), jednocześnie nawiązując do ekologii i problemów, o których dziś nadal żywo dyskutujemy – energetyce, efektywności energetycznej, transporcie zbiorowym, górnictwie.

Zamiast np. łożyć wielkie pieniądze na rozwój energetyki, budować coraz to większe elektrociepłownie i drążyć coraz to głębsze kopanie, można by zapobiegać marnotrawieniu ciepła izolując lepiej termicznie nasze budynki. Tymczasem izolowano je coraz gorzej. Amerykański wzorzec rozwoju techniki – powszechnie dotąd uznawany za jedyny – łączył się z ogromnym marnotrawstwem. Bardziej opłaca się przecież wyprodukować nowy samochód czy nowe skarpetki niż zreperować stare. A opłaca się bardziej tak długo, jak długo do kosztów produkcji nie wlicza się kosztów ekologicznych. Czyli jak długo uprawia się rabunkową eksploatację środowiska. (…) Coraz więcej, coraz dalej, coraz szybciej nie wydaje mi się hasłem przyszłości, a wczesnym tego zwiastunem tego było np. bankructwo samolotu Concorde. Myślę też, że indywidualna motoryzacja – ten symbol amerykańskiego typu rozwoju – nie ma żadnych szans przetrwania. Przyszłość należy znowu do optymalizacji transportu osób, czyli do rozwoju technik komunikacji masowej – Bogusław Wolniewicz; „Cywilizacja techniczna”; „Horyzonty Techniki”.

Ten - dość długi, ale warty przytoczenia w tej formie - cytat mówi jednak sporo na temat na temat kierunku, który powinni obrać polscy konserwatyści. Zupełnie nie zmienia tego fakt, że sam tekst pochodzi z roku 1982, a więc głębokiej komuny i rywalizacji obozu sowieckiego z „amerykańskim imperializmem”, jest bowiem krytyką marnotrawstwa, którego w żadnym systemie – również kapitalistycznym - nie brakuje.

Zielony konserwatyzm w Polsce powinien się opierać na rozwiązywaniu problemów rozwojowych, odziedziczonych niestety w dużej mierze również po czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Bez cienia wątpliwości takim problemem jest zanieczyszczenie powietrza, a także efektywność energetyczna. Bezsensowne zużywanie energii, w czasach, kiedy dąży się do optymalizacji, jest zwyczajnym absurdem. Z drugiej strony węgiel już dawno w Polsce przestał być synonimem bezpieczeństwa energetycznego – jego wydobycie jest coraz droższe i mniej efektywne, a technologie na przykład odmetanowywania wepchnęłyby nas jeszcze mocniej w objęcia Chin czy Indii. Wybór Donalda Trumpa z perspektywy Europy nie zmienia na pewno jednej rzeczy – konieczności poszukiwania nowego modelu gospodarczego i niezależności energetycznej. Dalsza transformacja energetyczna z punktu widzenia Europy – pozbawionej zasobów naturalnych, uzależnionej od ich importu, ale również po prostu niekonkurencyjnej i skostniałej (o czym mówi raport Draghiego) – jest w długiej perspektywie po prostu niezbędna do przetrwania.

Nad rolą Polski i Europy Środkowo-Wschodniej w transformacji energetycznej kontynentu będą się zastanawiać uczestnicy organizowanej przez Fundację Polska z Natury i Klub Jagielloński międzynarodowej konferencji Energy Security in CEE, która 18 listopada odbędzie się w Warszawie. Środowiska konserwatywne powinny mówić swoim głosem nt. polityki klimatycznej i odwoływać się do wartości, które im przyświecają. Tym bardziej w dynamicznie zmieniającej się geopolitycznej układance.

Bartłomiej Orzeł - b. pełnomocnik rządu Mateusza Morawieckiego ds. czystego powietrza.

Bartłomiej Orzeł - b. pełnomocnik rządu Mateusza Morawieckiego ds. czystego powietrza.

Materiał Partnera

„Rzeczpospolita” jest partnerem medialnym konferencji Energy Security in CEE