Z danych Agencji Rynku Energii wynika, że Polska w 2011 r. przekroczyła cel w zakresie obowiązkowych zakupów energii z odnawialnych źródeł. Elektryczności z OZE w całym bilansie było 10,76 proc., wobec 10,4 wymaganych przepisami. Wiele wskazuje, że w tym roku wskaźnik też zostanie przekroczony.

– Dostrzegam fakt, że mamy obecnie do czynienia z nadpodażą świadectw pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych, więc zgodnie z prawami popytu i podaży muszą one tanieć – wyjaśnia „Rz" Marek Woszczyk, prezes Urzędu Regulacji Energetyki. I rzeczywiście: obecnie zielonymi certyfikatami na Towarowej Giełdzie Energii handluje się po 227 zł, a na początku roku ich cena przekraczała 280 zł.

Wymagane na każdy rok wskaźniki ustalono w krajowym programie po to, by ułatwić Polsce wypełnienie unijnego celu, zgodnie z którym ekologiczna energia będzie w 2020 r. stanowiła 20 proc. zużycia. Branża energetyczna oczekuje, że rząd zwiększy wskaźnik na 2012 r. do 12 proc.

Eksperci zwracają uwagę, że zielonej energii nie jest wcale za wiele. To certyfikatów jest za dużo w stosunku do całkowitej produkcji. Dlaczego udział zielonej energii rośnie szybciej, niż jeszcze kilka lat temu szacował rząd? Przede wszystkim popyt na prąd w kraju nie rośnie tak mocno, jak oczekiwano. Co więcej, polski system wsparcia dla OZE jest bardzo korzystny w porównaniu z narzędziami stosowanymi w innych krajach. Dodatkowo mamy do czynienia z niepożądanym zjawiskiem: ponad połowa energii zaliczanej jako odnawialna pochodzi nie z wiatru czy słońca, ale ze współspalania biomasy z węglem w wielkich elektrowniach.