Politycy skupiają się na buńczucznych zapowiedziach o możliwym wystąpieniu Polski z europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU ETS). Nie zauważają jednak profitów, jakie uczestnictwo w nim może przynieść gospodarce.
– Chcemy pokazać, że mechanizmy postrzeganej dotąd jako obciążenie polityki klimatycznej mogą być wykorzystane przez rząd jako narzędzie finansowania przebudowy energetyki i całej gospodarki – tłumaczy Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa Forum Analiz Energetycznych, które wspólnie z WiseEuropa stworzyło raport o możliwych wpływach z aukcji uprawnień.
Jak sięgnąć po pieniądze
Wynika z niego, że w kolejnej dekadzie do naszej gospodarki, w tym do sektora energetycznego, mogą popłynąć nawet 162 mld zł. To wpływy zarówno ze sprzedaży przez państwo uprawnień do emisji dwutlenku węgla, jak też środki przyznane nam w ramach funduszu modernizacyjnego oraz nadane energetyce derogacje, czyli czasowe wyłączenie spod konieczności wypełnienia pewnych obowiązków.
Pula będzie tak pokaźna pod dwoma warunkami: wysokich cen uprawnień do emisji CO2 (sięgających 20 euro za tonę w 2020 r. i 50 euro/tonę w 2030 r.) oraz przeznaczania przez państwo 100 proc. przychodów z aukcji na potrzeby modernizacji energetyki.
Jak oceniają eksperci z FAE oraz WiseEuropa, w bardzo prawdopodobnym scenariuszu centralnym ceny uprawnień wzrosną, ale nie aż tak mocno. Sięgną odpowiednio 15 euro/tonę i 35 euro/tonę w perspektywie pięciu oraz piętnastu kolejnych lat (dziś kosztują ok. 7 euro/tonę).