Choć czwarty kwartał zaczyna się już jutro, to jednak sygnały z Ministerstwa Klimatu wskazują, że nie należy się spodziewać pilnej publikacji projektu ustawy. Zwłaszcza że w samym resorcie nie ma chwilowo korzystnego klimatu dla prac merytorycznych, ponieważ z uwagi na trwającą debatę nad rekonstrukcją rządu nadal ważą się losy samego ministra Jacka Ozdoby.
Milczenie decydentów niepokoi
Jak dowiadujemy się nieoficjalnie od przedstawicieli biznesu, od sierpnia wszystko stanęło i producenci żywności, kosmetyków czy nawet samych opakowań nadal czekają na jakiekolwiek postępy prac czy sygnały z ministerstwa. Firmy są zaniepokojone, bo brak konsultacji ewentualnego projektu oznacza brak uwzględnienia ich uwag czy postulatów. O ciszy w eterze pisaliśmy dokładnie miesiąc temu, od tego czasu nic się nie wydarzyło. Przedsiębiorcy obawiają się też, że ministerstwo po prostu pokaże w ostatniej chwili projekt zbliżony do zaprezentowanego w lipcu pomysłu Instytutu Jagiellońskiego, z którym nie zgadza się na rynku praktycznie nikt prócz samych zainteresowanych. Biznes szczególnie obawia się tego, by stawki za wprowadzanie opakowań ustalała jedna centralna instytucja, IJ proponował, by został nią Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Firmy wolą, by były to bardziej z nimi powiązane organizacje odzysku.
Czasu jeszcze trochę jest – Polska musi wdrożyć dyrektywę 2008/98/WE do stycznia 2023 r. Ale czy na pewno są jeszcze dwa lata? Minister Ozdoba zapowiedział na początku sierpnia, że producenci wprowadzający na rynek opakowania będą finansowo partycypować w ich zagospodarowaniu już od stycznia 2022 r. – i za plastik zapłacą więcej niż papier, a resort „kończy opracowywanie projektu” , który zgodnie z wytycznymi dyrektywy sprawi, że większość kosztów (a według niektórych – całość) zagospodarowania odpadów z opakowań mają ponosić właśnie wprowadzający. Firmy te koszty potem przerzucą na cenę produktu, czyli ostatecznie i tak poniosą je konsumenci, w cenie opłat za wywóz śmieci czy podczas zakupów.
UE zmieni plastik
W czasie gdy Polska przewlekle pracuje nad reformą gospodarki odpadami, w Europie rosną naciski na ostrożne gospodarowanie plastikiem, a koszty związane z gospodarowaniem odpadami wzrosną za chwilę diametralnie. Prezydent Warszawy ogłosił przed tygodniem, że ponownie wzrosną opłaty za wywożenie odpadów dla mieszkańców. Bruksela w lipcu zapowiedziała wprowadzenie podatku od plastiku. Podatek wejdzie w życie niebawem, od stycznia 2021 r. i wyniesie 80 eurocentów za każdy kilogram plastiku użyty do opakowań i niepoddany recyklingowi. Szacunki już mówią o wzroście cen opakowań z tworzyw od 30 proc. do 100 proc. Następnie do lipca 2021 r. kraje UE mają wdrożyć dyrektywę plastikową, która zakazuje plastikowych produktów jednorazowego użytku – sztućców, słomek – i nakazuje przytwierdzanie korków do butelek.
Zapewne w reakcji na nadchodzący podatek we wrześniu zawiązał się Polski Pakt Plastikowy, w którym kilkanaście dużych firm – sieci sklepów i producentów – postanowiło eliminować nadmierne opakowania, zmniejszyć o 30 proc. użycie pierwotnych tworzyw i od 2025 wypuszczać tylko opakowania zdatne do ponownego wykorzystania lub recyklingu.
Pomysł na podatek od plastiku już w Polsce się pojawił, w czasie lockdownu wnioskowało o to Stowarzyszenie Polski Recykling. Nie było niespodzianki, rząd na to nie zareagował, a sama branża odpowiedziała sprzeciwem, argumentując, że dawanie administracji kolejnego narzędzia do opodatkowania biznesu w czasie kryzysu wydaje się złą receptą na radzenie sobie z przemysłem odpadów, zwłaszcza że opłaty recyklingowe za torebki foliowe łatają dziurę w budżecie, a nie poprawiają polskiego odzysku surowców.