To znaczy – trzeba mieć nadzieję, że nie rozumie. Bo jeśli rozumie, to zarzut wobec przedstawicieli spółki (podobnie zresztą jak wobec ministra Jacka Sasina) robi się znacznie cięższy: wiedzą, że kryzys klimatyczny jest faktem, wiedzą, że potrzebne jest pilne działanie, a mimo to sprawę ignorują, powodując realne zagrożenie dla Polek i Polaków, na dodatek regularnie ich okłamując.
Zostańmy więc przy w sumie ludzko życzliwej i potwierdzonej oficjalnie na konferencji prasowej przed spółkę tezy o niezrozumieniu. W środę aktywiści i aktywistki Greenpeace weszli na teren kopalni węgla brunatnego Turów, by zaprotestować przeciwko indolencji klimatycznej największej polskiej spółki energetycznej- PGE. W odpowiedzi na nasz protest PGE najpierw próbowało obrócić sprawę w żart, ale dość szybko przeszło do kontrataku, zarzucając – ustami dyrektora departamentu komunikacji PGE GiEK- aktywistom i aktywistkom kłamstwa, siebie samą przedstawiając jako ofiarę dyskryminacji, a także sugerując, że całą akcję inspiruje bliżej nieokreślona „strona czeska”.
Gdybyż, och gdybyż dyrektor poprzestał na takim lamencie… Niestety, jakby dla wzmocnienia własnych twierdzeń o niezrozumieniu, przedstawiciel PGE GiEK szeroko uzasadniał swoje twierdzenia przeinaczeniami i nieprawdami. Stwierdził na przykład, że Turów jest jedyną kopalnią, która według protestujących ma się zamknąć natychmiast, choć nikt z protestujących o niczym takim nie wspomniał, nie pisał też nigdy o tym w komunikatach sam Greenpeace, którego oczekiwaniem jest odejście od węgla do 2030 roku w całej UE, w tym w Polsce – data skądinąd nieprzypadkowa, bo wynikająca bezpośrednio z raportów naukowych opartych chociażby o raporty międzyrządowego zespołu naukowców od klimatu IPCC , które opisują, co jest niezbędne, żeby zapobiec najgorszym skutkom kryzysu klimatycznego.
PGE pyta retorycznie, dlaczego aktywiści i aktywistki nie protestują przeciwko kopalniom w Czechach i w Niemczech, sugerując, że uwzięli się właśnie na Polskę, a Turów w szczególności. Rzecz w tym , że największe antyodkrywkowe i antywęglowe protesty od lat mają miejsce właśnie w Niemczech, a i w Czechach takie akcje nie są rzadkością i nie rzadko biorą w nich udział również polscy aktywiści. Tyle, że w Niemczech i Czechach planuje się odejście od węgla w latach 30’. To oczywiście wciąż za późno ale i tak lepiej niż w Polsce w której takich planów brak.
Choć czy na pewno brak? Dyrektor Michniewicz – odpowiedzialny w PGE GiEK za komunikację, zadeklarował bowiem przy okazji – chyba w imieniu naszego kraju, choć trudno powiedzieć – odejście od paliw „kopalnianych” (cały czas mowa tu o niezrozumieniu, więc warto podkreślić to przejęzyczenie) do 2049 roku w całym kraju. Jest to deklaracja o tyle odważna, że nieustalona z polskim rządem, który daty tej używa jedynie w rozmowach o wydobyciu węgla kamiennego na Śląsku. Daty całościowego odejścia od węgla, która obejmowałaby zarówno górnictwo jak i energetykę jednak nie ma. PGE dodatkowo podkreśla zgodność działań Polski z polityką klimatyczną Unii Europejskiej – niestety, jest to jakaś inna Unia Europejska, w której wszyscy mieszkamy i w której Polska jest głównym hamulcowym, blokującym zielone procesy i wypinającym się na wszelką ambicję klimatyczną- jak choćby w kwestii celu osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Polska w dalszym ciągu pozostaje jedynym krajem UE, które nie poparło tego celu nawet mając przed sobą widmo utraty połowy środków z unijnego Funduszu na rzecz sprawiedliwej transformacji.