Pogrążona w głębokim kryzysie Białoruś szuka źródeł wpływów budżetowych. Rok temu samowolnie podniosła taryfy na tranzyt rosyjskiej ropy o 12,5 proc. W odpowiedzi największe koncerny zażądały od Łukaszenki wyższych cen za surowiec; nie doczekawszy się, wstrzymały dostawy na miesiąc. Gdy białoruskim rafineriom zabrakło surowca, Mińsk ustąpił. Zgodził się płacić za ropę o tyle więcej, o ile wzrosły opłaty za tranzyt czyli o 12,5 proc.

W tym roku sytuacja się powtarza, ale białoruskie władze wyciągnęły wnioski i od grudnia próbują uzgodnić z Rosją wzrost cen za tranzyt. Dzisiaj kolejna runda rozmów.

- Nasz wniosek uzasadniamy zmianą warunków przesyłu ropy, których powodem jest wzrost ceny prądu i innych surowców energetycznych na Białorusi - wyjaśnił agencji Nowosti przedstawiciel delegacji białoruskiej.

Takie argumenty nie robią wrażenia na Rosjanach, którzy i tak sprzedają Mińskowi ropę i gaz po najniższych z możliwych cenach. Sięgająca w 2011 r. ponad 110 proc. inflacja na Białorusi podniosła skokowo wszystkie ceny w kraju. Do tego kasa państwa jest zadłużona i brakuje w niej walut na realizację zamówień importowych.

- Nowe taryfy przekazaliśmy Transnieft już w końcu listopada. W wypadku braku porozumienia w tej sprawie ministerstwo gospodarki Białorusi podwyższy taryfy o średni poziom inflacji założony na ten rok w budżecie (tj. o 19 proc.- red) - ostrzegają Białorusini.