Gdyby nie unijne kraje pazerne na tanie białoruskie paliwa, być może już dawno Łukaszenko zostałby zmieciony z politycznej sceny. Jednak póki do budżetu Białorusi będą trafiać waluty od unijnych importerów paliw, dopóty reżim będzie miał z czego wspierać swoich najwierniejszych - służby siłowe, armię i miliony emerytów.
Tej prostej zależności zdaje się nie rozumieć Warszawa. Nasz kraj jest w szóstce największych unijnych importerów białoruskich paliw. A to w zasadzie jedyny produkt krainy Łukaszenki, który interesuje Unię.
Gdyby Holandia, Włochy, Łotwa, Wielka Brytania, Litwa i Polska nie sprowadzały rocznie ponad 17 mln ton benzyn i oleju z białoruskich rafinerii, to do budżetu w Mińsku nie trafiłoby 14,5 mld dol..Łukaszenko nie miałby z czego spłacać długów (w sumie kraj ma ich ok. 35 mld dol. z czego ok. 14 mld to długi państwa). Nie miałby też z czego płacić budżetówce i emerytom. A wtedy na ulicę mogliby wyjść nie tylko młodzi, gniewni i odważni.
Dotąd oprócz Unii paliwa białoruskie kupowały Rosja i Ukraina. Kijów jednak import zaraz zablokuje, dość ma bowiem dumpingowych cen z Białorusi i chce chronić swoje rafinerie i producentów. Dlatego wszczął wobec białoruskich dostawców postępowanie antydumpingowe. Za nim pójdą zaporowe cła.
Łukaszence pozostaje więc Rosja. Ten największy na świecie producent surowej ropy, nie kupi jednak całego paliwa z Białorusi, bo nie pozwolą na to rodzimi wielcy producenci. Do tego Moskwa także zarzuca Mińskowi dumping.