Przeniesione metodą "kopiuj-wklej" parametry z rynku energii elektrycznej (docelowe 55% obowiązkowej sprzedaży giełdowej) uważa się do dziś za niemożliwe do spełnienia w polskich warunkach, a do tego uderzające w pierwszej kolejności w największe przedsiębiorstwo gospodarki, czyli Polskie Górnictwo Węglowe i Gazownictwo. Chcąc dostosować się do sytuacji, PGNiG w odruchu samoobrony powołał spółkę córkę, czyli PGNiG Obrót Detaliczny, która miała kupować gaz na giełdzie po to, żeby dostarczać go odbiorcom indywidualnym. Spółka matka tłumaczyła wtedy, że decyzja ta ma na celu zwiększenie wolumenu sprzedaży na Towarowej Giełdzie Energii i pobudzenie rynku. Wielu mówiło wtedy z przekąsem, że w ten sposób PGNiG handluje samo ze sobą, bo przecież nadal pozostaje monopolistą w zakresie dostaw "błękitnego surowca". Wielu mniejszych, bardziej elastycznych dostawców pokładało jednak wielkie nadzieje w postępującej liberalizacji. Zaczęły zresztą odnosić pierwsze sukcesy i odbierać klientów państwowemu gigantowi.