Różnice w szacunkach wynikają z przyjęcia dwóch scenariuszy bazowych przez operatora systemu. Pierwszy zakłada dostosowanie istniejących jednostek do tzw. konkluzji BAT (o stosowaniu najlepszych technologii) i referencji do nich (BREF) w dyrektywie o emisjach przemysłowych. Drugi mówi o ich wyłączeniu.
Import interwencyjny
– W przypadku realizacji czarnego scenariusza (z wyłączeniami) w okresie 2021–2035 należy się spodziewać niedoborów wymaganej nadwyżki mocy i braku możliwości pokrycia zapotrzebowania odbiorców przez elektrownie krajowe – wskazuje PSE. Operator systemu przesyłowego uspokaja jednak, że jeszcze w tej dekadzie nie grożą nam sytuacje podobne do tej z sierpnia ub.r., kiedy trzeba było wprowadzić reglamentację dostaw prądu. Nie obejdzie się oczywiście bez pewnej gimnastyki związanej z planowaniem remontów i stosowaniem środków zaradczych, m.in. utrzymywaniem w gotowości starych bloków o mocy 830 MW, zwiększaniem mechanizmów sterowania popytem oraz interwencyjnym importem, który zdaniem operatora może sięgnąć 300–500 MW.
Podczas sierpniowego 20. stopnia zasilania handel energią ze Szwecją, z którą łączy nas kabel o przepustowości 600 MW, szedł pełną parą. A we wrześniu pomógł nam interwencyjny zakup ukraińskiego prądu. W tym roku możliwości są jeszcze większe, bo w grudniu 2015 r. uruchomiono most energetyczny Polska–Litwa o mocy 500 MW.
W efekcie tylko w pierwszych czterech miesiącach tego roku wpuściliśmy do siebie 6 TWh obcego prądu, o 1 TWh więcej, niż eksportowaliśmy.
PSE bez ogródek stwierdza jednak, że import będzie tylko zabezpieczeniem w sytuacjach kryzysowych. – To zmiana strategii i odwrót od zapoczątkowanego 20 lat temu wspólnego europejskiego rynku energii. Zakładanie całkowitej samowystarczalności systemu energetycznego to anachronizm, za który zapłacą odbiorcy końcowi w rachunku za prąd – przestrzega Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa Forum Analiz Energetycznych.