Maleją nadzieje szefów energochłonnych przedsiębiorstw oraz firm handlujących prądem na ożywienie importu tańszej energii z Niemcami. Wszystko dlatego, że dostępna moc łączników na granicy zachodniej i południowej, wystawiana na aukcje przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE), jest za mała, a same przetargi – jak narzeka Michał Borg, senior trader w firmie Fiten – są nieregularne.
Na domiar złego działający dotąd na pełnych obrotach kabel do Szwecji pracuje na pół gwizdka. Efekt? Ceny energii w kraju rosną. Zwłaszcza w takie dni jak ostatni wtorek, gdy Elektrownia Turów z powodu awarii w kopalni zmniejszyła moc o jedną trzecią.
O godzinie 20, kiedy gwałtownie rośnie zużycie prądu w gospodarstwach domowych, odpowiedzialne za bilansowanie systemu energetycznego PSE nie miały w ogóle rezerwy.
Ta sytuacja wywindowała ceny energii na tzw. rynku bilansującym aż do 1,5 tys. zł/MWh, co przełożyło się na wzrost hurtowych cen na Towarowej Giełdzie Energii (o godz. 20 zbliżały się do 500 zł/MWh). Jeśli takie wyskoki będą się powtarzać, mogą wpłynąć na cenę kontraktu na dostawy energii na IV kwartał, podobnie jak w czerwcu.
Na razie PSE uspokajają, że w związku z awarią w kopalni Turów nie grożą nam ograniczenia poboru energii. Jednak nie widać też u tego operatora dużej chęci do odkręcenia kurka z dostawami tańszej energii z importu. Skutek: nadal – obok Litwy – mamy najwyższe ceny w regionie (patrz wykres).