– Potrzeba nam 1,5 GW mocy z elektrowni jądrowej w 2030 r. i 4,5 GW do 2040 r., by zmniejszyć emisyjność naszej gospodarki – przyznał minister energii Krzysztof Tchórzewski.
Nie wiadomo, czy takie wielkości znajdą się w długoterminowej strategii energetycznej, którą resort zapowiada na wrzesień. Ale im bliżej tego terminu, tym głośniej słychać o atomie.
Kto da więcej?
W resorcie energii największym zwolennikiem atomu jest wiceminister Andrzej Piotrowski. Ostatnio do zdecydowanych orędowników tej technologii dołączył sam Tchórzewski. Prawdopodobnie pod wpływem nacisków politycznych.
– Podczas wizyty prezydent Stanów Zjednoczonych rozmawiał z kierownictwem PiS m.in. o atomie. Zaoferował realizację dużej siłowni – jednocześnie realizowane byłyby dwie instalacje, każda składająca się z dwóch reaktorów po 750 MW. Całość byłaby gotowa w około 2030 r. Kolejne 3 tys. MW powstać by miało do 2035 r. w drugiej badanej lokalizacji – twierdzi mec. dr hab. Filip Elżanowski, partner z kancelarii ECH&W. – Obaj ministrowie szukają teraz rozwiązania, by energetykę jądrową – postrzeganą u nas jako konkurencja dla restrukturyzowanego węgla – ulokować w naszym miksie i nakłonić do projektu sceptycznie nastawioną część rządu, czyli ministra środowiska i ministra rozwoju – dodaje Elżanowski.
W jego ocenie jeśli słowa ministra energii o zainteresowaniu atomem w Polsce mają zostać poważnie przyjęte przez międzynarodowych dostawców, to najpóźniej do końca tego roku powinno dojść do przyjęcia uchwały rządu o reaktywacji programu jądrowego.