Ministerstwo Energii zamierza przedstawić politykę energetyczną Polski z perspektywą do 2040 r., a nie – jak wcześniej sygnalizowano – tylko do 2030 r. U progu lat 30. XXI w. mamy mieć ponad 21 proc. z odnawialnych źródeł energii, ale nie więcej niż 27 proc., które jest celem wspólnym dla krajów UE.
– To dla naszego kraju górna granica potencjału w 2030 r., jeśli chodzi o realistyczne szacunki międzynarodowych organizacji. Dolna to 21–22 proc. – mówi osoba zbliżona do ME. Zastrzega przy tym, że Polska nie będzie chciała realizować planu maksimum. – Głównym celem jest urynkowienie OZE, a nie bicie rekordów. W 2030 r. zapewne będziemy gdzieś pomiędzy granicznymi wartościami – dodaje. Nie wiadomo na razie, jaki udział zielonej energetyki widzi resort w 2040 r.
Obawa przed górnikami
Bo właśnie w takiej perspektywie resort chce przedstawić politykę energetyczną. Dlaczego nie 2050 r. – jak wynika ze wskazań Brukseli? – Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie technologie się rozwiną – wyjaśnia nasz rozmówca. Ale prawda leży gdzie indziej. Jak tłumaczy Herbert L. Gabryś z Krajowej Izby Gospodarczej, rząd, pokazując politykę do 2050 r. – jak chciałaby Unia – musiałby przyznać się przed górnikami, że energetyka paliw stałych zniknie lub jej rola zostanie w znaczący sposób okrojona. – Nie ma dziś determinacji, by otwierać nowe odkrywki węgla brunatnego. Dotyczy to zarówno Gubina, gdzie leży dobry węgiel, ale koszty byłyby nieakceptowane, jak i Złoczewa, gdzie surowiec jest słabej jakości i koszt jego transportu do Bełchatowa może położyć inwestycję – tłumaczy Gabryś.
Zdaniem Joanny Maćkowiak-Pandery, prezes Forum Energii, pokazanie struktury miksu tylko do 2040 r. nie pomoże nam w negocjacjach unijnych. Zwłaszcza że w perspektywie 2030 r. nie powinniśmy się spodziewać spektakularnych rezultatów dywersyfikacji źródeł energii. Największe korzyści pojawią się po tej dacie pod wpływem zmieniających się kosztów uprawnień do emisji CO2 i cen energii. – Będziemy mieć trudności zarówno w rozmowach z Brukselą jak i ze zdobyciem przychylności instytucji finansowych, bez których kredytów nie uda się sfinansować inwestycji – argumentuje.