W Polsce wciąż trwają przepychanki producentów zielonej energii z rządem; brakuje przepisów i rozwiązań wspomagających branżę; inwestorzy rezygnują ze swoich planów; zmieniają się prezesi stowarzyszeń. Generalnie chaos i zastój.
Tymczasem nasi mali sąsiedzi pozostawili Polskę daleko w tyle. Litwini sprzedają prąd z wiatru na giełdzie w Norwegii; Estończycy budują elektrownię zasilaną bateriami słonecznymi przy granicy z Łotwą. Prąd będzie kupować Łotwa. Projekt jest kluczowy dla zmiany opinii, że w tym północnym kraju jest zbyt mało słonecznych dni, by opłacało się inwestować w podobne elektrownie.
Łotewska firm energetyczna Latvenenergo już zapowiedziała, że do 2020 r. ceny rynkowe na prąd się nie zmienią. Podobnie dla republik nadbałtyckich prognozują eksperci norweskiej giełdy energii Nord Pool.
Na prąd z wiatru stawią mocno Niemcy. W 2011 r. wydali na nowe wiatrownie 41,2 mld dol., to drugi wynik na świecie po Chinach. Ale w Państwie Środka zieloną energetykę finansuje państwo.
Niemcy są też liderami małych, lokalnych inwestycji w ekologiczną energię. Małe spalarnie, biogazownie, wiatrownie zasilają niemieckie farmy, wsie i miasteczka coraz powszechniej. U naszych zachodnich sąsiadów już 21 proc. prądu pochodzi ze źródeł odnawialnych. Najwięcej dają wiatraki (prawie 10 proc. w bilansie energetycznym kraju). Za 35 lat ma to był już imponujące 80 proc.