Polska elektrownia jądrowa: czy powstanie do 2023 r.?

Polska, aby móc uruchomić elektrownię jądrową w 2023–2025 r. musi mocno przyspieszyć prace. Inaczej nie mamy szans zmieścić się w terminach.

Publikacja: 12.01.2013 00:15

Budowa nowego bloku jądrowego w fińskim Olkiluoto. Budżet i harmonogram zostały przekroczone, a spra

Budowa nowego bloku jądrowego w fińskim Olkiluoto. Budżet i harmonogram zostały przekroczone, a sprawa trafiła do arbitrażu. Mimo to inwestycja jest kontynuowana.

Foto: AFP

– Wybór wykonawcy badań lokalizacyjnych i środowiskowych to kolejny krok w projekcie, który z pewnością przyczyni się do umocnienia poziomu wiarygodności polskiego programu jądrowego – skomentował Aleksander Grad, prezes spółki PGE EJ 1 odpowiedzialnej za budowę pierwszej polskiej siłowni atomowej, kiedy w ostatnich dniach podpisano umowę z konsorcjum firm z amerykańskiej grupy Worley Parsons.

Wybrana w przetargu firma przeprowadzi analizy techniczne i wskaże, która z wybranych wstępnie lokalizacji będzie najlepsza dla „polskiego atomu". Nazwy tych miejsc znane są już od ponad roku - to Choczewo, Gąski i Żarnowiec.

Rzecz w tym, że według informacji „Rz" na poziomie rządu wciąż nie ma jednogłośnej zgody, w jaki sposób inwestycja ma być przeprowadzona. Dotyczy to między innymi sprawy jej lokalizacji.

Może budować gdzie indziej?

Według naszych rozmówców związanych z rządem, temat wskazanych wstępnie miejsc iskrzy tak mocno, że trzeba jeszcze raz przedyskutować, czy rzeczywiście elektrownia musi powstać właśnie w jednej z nich.  - Trzeba również przeanalizować przepisy prawa atomoweg0 - mówi "Rz" wysoki rangą polityk.

Tymczasem decyzja o lokalizacji jest jedną z kluczowych kwestii, które muszą zostać rozstrzygnięte, jeśli projekt atomowy ma dojść do skutku. Przy obecnym stanie prac już dziś eksperci oceniają, że decyzja o umiejscowieniu siłowni w konkretnym miejscu nie zapadnie przed końcówką 2015 r.

Tymczasem według bazowego scenariusza, elektrownia jądrowa w Polsce ma zostać uruchomiona już osiem lat później, czyli w 2023 r., najpóźniej zaś w 2025 r.

To już i tak lekki poślizg w stosunku do tego, co politycy deklarowali jeszcze dwa lata temu. Wówczas zakładano, że Polska ma szansę zbudować siłownię do roku 2020.

Jak robią to inni

O tym, że zakładane terminy realizacji atomowej inwestycji są praktycznie nie do dotrzymania, przesądza nie tylko brak jednomyślnej determinacji na najwyższym szczeblu. Do dzisiaj nie wiadomo też, w jaki sposób inwestycja może zostać finansowo wsparta przez państwo.

Kolejne wątpliwości pojawiają się, kiedy porównamy stan zaawansowania polskich prac z tym, co robią Czesi. Oni również chcą zbudować dwa bloki w Elektrowni Temelin do 2023 r. Aby dotrzymać tego terminu, zamierzają do końca tego roku rozstrzygnąć przetarg na wykonawcę  inwestycji (dla porównania – w Polsce za 2–3 miesiące ma on być dopiero ogłaszany). By to było możliwe, już dzisiaj nad koordynacją projektu pracuje na pełen etat 200 specjalistów. Dla porównania – w spółce PGE EJ 1 pracuje obecnie ok. 60 osób, a na koniec tego roku zatrudnienie może wzrosnąć do 92 etatów.

Gdyby Polska chciała kierować się wytycznymi stosowanymi przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej i firmy doradczej, na koniec 2013 r. nad projektem jądrowym PGE powinno pracować już ponad 120 osób, a dwa lata później – już prawie 200.

Dużo dzieje się też w sąsiedztwie naszej granicy z Okręgiem Kaliningradzkim. Tam Rosjanie budują Bałtycką Elektrownię Jądrową, która według planu ma mieć dwa bloki po ponad 1100 MW. Pierwszy z nich do eksploatacji powinien zostać uruchomiony już za pięć lat. Drugi - rok później.

Rosjanie podejmując decyzję o uruchomieniu budowy nie kierowali się, tak jak wiele innych państw, wynikami sondaży czy poziomem poparcia wśród lokalnych społeczności. To prezydent Władimir Putin wydał rozporządzenie, że prace mają ruszyć.

Niewykluczone, że Polska kiedyś prąd z Bałtyckiej Elektrowni kupi. Już dziś wiadomo, że Rosjanie chcą sprzedawać nadwyżki energii z tej siłowni nam, Litwinom i Niemcom.

Nie wszyscy popierają

Z kolei za naszą zachodnią granicą o losach energetyki atomowej przesądziły sondaże  i protesty po katastrofie w elektrowni jądrowej w Japonii oraz działania zielonego lobby. Niemcy zdecydowali, że po 2020 r. wygaszony zostanie ostatni z siedemnastu działających tam obecnie reaktorów.

Elektrownie jądrowe mają być zastępowane głównie odnawialnymi źródłami energii. Energetyczna rewolucja skutkuje jednak wzrostem zużycia węgla do produkcji energii oraz zwyżką jej cen.

Na fali globalnego ochłodzenia poparcia dla energetyki atomowej, które obserwowaliśmy po wydarzeniach w Fukushimie, z technologii tej zrezygnowały również Austria i Włochy.

Inne przesłanki wpłynęły na to, że wątpliwa jest obecnie także budowa elektrowni na Litwie. Przypomnijmy – dyskusje o tym projekcie trwały wiele lat, a Polska – obok Łotwy i Estonii – była uważana za jednego z potencjalnych partnerów.

Po wieloletnich negocjacjach i sporach dotyczących m.in. formuły finansowania budowy, na ostatniej prostej okazało się, że budowa nowej siłowni nie ma wsparcia społecznego. I przynajmniej na obecnym etapie nikt nie wspomina o powrocie do dyskusji o nowej Ignalinie.

Fińskie doświadczenia

Również przykłady Francji i Finlandii, czyli krajów mających duże doświadczenie w budowie i eksploatacji elektrowni jądrowych pokazują, że rzeczywiste koszty i realne terminy realizacji tych gigantycznych projektów są bardzo trudne do oszacowania z góry.  Dobitnie pokazała to trwająca budowa elektrowni w fińskim Olkiluoto.

W branży energetycznej powszechnie mówi się, że inwestycja ta trwa dwukrotnie dłużej i kosztuje dwa razy więcej, niż pierwotnie szacowano.

Według obecnego stanu, budowa pochłonie przeszło 6 mld euro, choć miała kosztować w granicach 3,2 mld.

Doświadczenia Finów  pokazały, że nie warto stosować technologii, która nie została jeszcze sprawdzona przez innych. W toku prac konstrukcyjnych okazało się, że wiele rzeczy trzeba na bieżąco  przeprojektowywać, a jedne zmiany na deskach kreślarskich skutkują całym szeregiem innych. W efekcie nie widać konca budowy rozpoczętej jeszcze w 2005 r.

Istnieją spore szanse, że Polska nie podzieli losów Olkiluoto, ponieważ pełnomocnik rządu ds. energetyki jądrowej Hanna Trojanowska deklaruje, że Polska nie zdecyduje się na technologię, która nie została gruntownie przetestowana gdzie indziej.

Krajowe doświadczenia z innymi  dużymi projektami infrastrukturalnymi w Polsce wskazują jednak, że częstokroć tam, gdzie trzeba ponieść duże wydatki, wiele rzeczy idzie nie tak, jak powinno.

– Wybór wykonawcy badań lokalizacyjnych i środowiskowych to kolejny krok w projekcie, który z pewnością przyczyni się do umocnienia poziomu wiarygodności polskiego programu jądrowego – skomentował Aleksander Grad, prezes spółki PGE EJ 1 odpowiedzialnej za budowę pierwszej polskiej siłowni atomowej, kiedy w ostatnich dniach podpisano umowę z konsorcjum firm z amerykańskiej grupy Worley Parsons.

Wybrana w przetargu firma przeprowadzi analizy techniczne i wskaże, która z wybranych wstępnie lokalizacji będzie najlepsza dla „polskiego atomu". Nazwy tych miejsc znane są już od ponad roku - to Choczewo, Gąski i Żarnowiec.

Pozostało 90% artykułu
Energetyka
Niemiecka gospodarka na zakręcie. Firmy straszą zwolnieniami
Energetyka
Energetyka trafia w ręce PSL, zaś były prezes URE może doradzać premierowi
Energetyka
Przyszły rząd odkrywa karty w energetyce
Energetyka
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” najlepszym dziennikarzem w branży energetycznej
Energetyka
Niemieckie domy czeka rewolucja. Rząd w Berlinie decyduje się na radykalny zakaz