Rosja chce być energetycznym monopolistą

Niezależnie od naszych protestów gazociąg północny pewnie i tak powstanie. W tej sytuacji od Niemców powinniśmy się domagać współpracy na przykład w dziedzinie energetyki jądrowej – twierdzi Piotr Naimski, były wiceminister gospodarki w rozmowie z Igorem Janke

Publikacja: 11.01.2008 02:29

Rosja chce być energetycznym monopolistą

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Jak dziś wygląda sprawa zabezpieczenia dostaw gazu dla Polski?

Polska importuje gaz wyłącznie z terenu byłego Związku Radzieckiego. Jedna trzecia pochodzi z krajowych źródeł. Import w 100 procentach uzależniony od dostaw z jednego kierunku jest rozłożony na dwie części. Jedna pochodzi z długoterminowego kontraktu jamalskiego z Rosjanami. Ten kontrakt wygasa w 2019 roku i odbieramy z niego ok. 6,5 miliarda metrów sześciennych gazu rocznie. I to jest kontrakt, który – wbrew temu, co się czasem mówi – chcemy utrzymać. Druga część tego, co sprowadzamy ze Wschodu, to krótkoterminowy kontrakt, który obecnie jest podpisany z firmą RosUkrEnergo. Wszystko to stanowi dwie trzecie zużywanego w Polsce gazu. Opisana sytuacja musi budzić niepokój. W przypadku jakichkolwiek zakłóceń ze strony dostawców ze Wschodu praktycznie nie mamy alternatywy. To zagrożenie nie jest tylko teoretyczną hipotezą. W 2006 roku Europa przeżyła kryzys wywołany ograniczeniem dostaw gazu od Gazpromu. Ta sytuacja uświadomiła wielu politykom w Unii Europejskiej, że dostawy gazu to nie tylko problem ekonomiczny, ale i polityczny.

Zwłaszcza że obecne zmiany zachodzące w Rosji nie dają nadziei, że gaz przestanie być używany jako argument polityczny.

Warto pamiętać, iż w oficjalnym dokumencie rządu Federacji Rosyjskiej o nazwie „Strategia energetyczna FR do roku 2020” jest wprost powiedziane, że Federacja Rosyjska będzie używała eksportu surowców energetycznych do swoich politycznych celów na obszarze od Atlantyku do Pacyfiku. Nie trzeba się tego domyślać, interpretować, to jest napisane expressis verbis. Dlatego mamy do czynienia z zagrożeniem strukturalnym. I tę sytuację trzeba zmienić. Stąd polityka dywersyfikacji dostaw, którą podjął rząd PiS, wracając do strategii pogrzebanej w 2001 roku przez rząd Millera.

Czy są jakieś zagrożenia bezpośrednie, teraz, dzisiaj?

Mamy kontrakty, które są realizowane. Jeżeli politycy rosyjscy nie wpadną na pomysł, żeby użyć tego narzędzia wobec np. któregoś z tranzytowych krajów pomiędzy nami a Rosją, czy nie daj Boże wobec Polski, to nie ma bezpośredniego zagrożenia. Nigdy jednak nie wiadomo, kiedy coś podobnego może się zdarzyć.

Za dwa lata te umowy się kończą. A nowe źródła dostaw gazu jeszcze wtedy mogą nie być uruchomione.

Pyta pan o problem roku 2010. Kontrakt krótkoterminowy, który mamy z RosUkrEnergo, rzeczywiście wygasa pod koniec 2009 roku i zawiera opcję przedłużenia na kolejne dwa lata. Trzeba więc usiąść do negocjacji z firmą, z Rosjanami, i rozmawiać o tym, co będzie dalej. A równocześnie trzeba opracować alternatywę.

Jest duże prawdopodobieństwo, że do tego czasu alternatywa nie będzie gotowa i wtedy Rosjanie będą mogli nam postawić zaporowe warunki?

Mamy jeszcze sporo czasu. PGNiG musi znaleźć alternatywne rozwiązania. Konieczne jest podjęcie negocjacji handlowych z różnymi dostawcami i z tymi, których zgoda i współdziałanie są potrzebne do przesłania gazu.Gazociąg Baltic Pipe, biegnący do Danii, może nie być gotowy do tego czasu.

Myśmy się z tym bardzo spieszyli i mam nadzieję, że nasi następcy też będą pilnowali jak najszybszej realizacji tej inwestycji. Według harmonogramu Baltic Pipe powinien być oddany do eksploatacji w 2010 roku. To jest gazociąg, który pozwoli dostarczyć do Polski ilość gazu wystarczającą do zastąpienia dostaw z wygasającego kontraktu.

Podobno ten harmonogram jest mało realny.

Harmonogram budowy Baltic Pipe został przygotowany dla PGNiG przez niezależną firmę. Oczywiście, w każdej tego typu wielkiej inwestycji mogą nastąpić opóźnienia, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z badaniami oddziaływania środowiskowego. To się może zdarzyć. Gazoport zgodnie z planem zacznie działać w 2012 roku i wtedy powstaną nowe możliwości. Mamy do rozwiązania problem tych dwóch lat.

Jaki jest czarny scenariusz rozwoju sytuacji?

Rosjanie mogą nam zagrozić dyktatem cenowym na te krótkie dostawy. Teoretycznie może się to zdarzyć. Mam jednak nadzieję, że możliwe będzie osiągnięcie porozumienia na gruncie czysto biznesowym, bez ingerencji czynników politycznych. Trzeba o tym myśleć już dziś, a nie za dwa lata.

Czy nie ma zagrożenia, że Rosjanie postawią nam ultimatum: sprzedamy to wam po cenie x, ale pod warunkiem że my będziemy to dystrybuować? Bo wejście Rosjan na rynek dystrybucji byłoby chyba największym zagrożeniem?

Nie chciałbym antycypować tego, co zrobią Rosjanie. My musimy być przygotowani na różne warianty.

Ale przyzna pan, że to byłby scenariusz bardzo groźny?

Firmy rosyjskie dążą do tego, żeby w Europie zdobyć przyczółki w dystrybucji energii, będąc w niektórych przypadkach monopolistą, a w niektórych bardzo istotnym udziałowcem w dostawach energii. Chcą zbudować monopol oparty na koncentracji przez Gazprom dostaw, przesyłu i dystrybucji surowców energetycznych i energii. To spotyka się z oporem Unii Europejskiej i stąd jej pomysły, by formalnie zakazać takiej koncentracji, a tam gdzie taki związek już istnieje – zlikwidować go.

Taka groźba wisi nad nami, bo Rosjanie mogą takie warunki postawić. Wobec projektu gazoportu padają tymczasem zarzuty, że jest to przedsięwzięcie nieopłacalne z ekonomicznego punktu widzenia.

Wszystkie dywersyfikacyjne projekty gazowe podjęte przez PGNiG i Gaz-System są zrównoważone ekonomicznie i finansowo. W stosunku do tych inwestycji nie została podjęta żadna decyzja na zasadzie konieczności politycznej.

Ale nawet prezydent Kaczyński mówił, że za bezpieczeństwo energetyczne czasem warto zapłacić więcej.

To prawda, jest taka możliwość, nawet ustawowa, że spółki mogą w pewnej sytuacji podjąć decyzje, które ekonomicznie nie będą opłacalne, ale zapewnią bezpieczeństwo energetyczne kraju. Na razie udało się tego uniknąć.

Padają również zarzuty, że nawet jeśli gazoport powstanie, to i tak nie ma chętnych, by tą drogą dostarczać nam gaz.

Żeby uciąć tego typu opowieści, powiem, że są prowadzone rozmaite, bardzo zaawansowane rozmowy, których szczegółów, niestety, nie mogę ujawnić. Nikt z osób zaangażowanych w realizację gazoportu nie odpowiadał na zaczepki z różnych stron, że przecież nie ma żadnego skroplonego gazu do kupienia. Nikt z osób negocjujących ani z naszej ekipy, ani, jak sądzę, z nowej nie będzie chciał tego wyjaśniać publicznie. To tajemnica handlowa.

Dlaczego rosyjsko-niemiecki projekt gazociągu północnego jest uważany za niebezpieczny dla Polski?

Są dwie warstwy tego problemu. Pierwsza jest polityczna. W sensie politycznym porozumienie rosyjsko-niemieckie, którego wyrazem jest ta inwestycja, jest porozumieniem, które zostało zawarte z pogwałceniem wszelkich norm i obyczajów europejskich. Bez powiadomienia sąsiadów, bez konsultacji, bez próby skoordynowania tej inwestycji z innymi inwestycjami energetycznymi w regionie.

Podobno za czasów Leszka Millera polski ambasador był o tym informowany.

Pokutuje taka opinia, trochę dla Millera niesprawiedliwa. To było jak wiele innych rzeczy zapisane gdzieś tam w dokumentach unijnych i – niestety – nie traktowano tego poważnie. Niesłusznie, bo spośród wielu rzeczy, które były nieważne, ta okazała się ważna. Wracając do kwestii politycznych, to, co się dzieje w stosunkach polsko-niemieckich w związku z gazociągiem północnym, jest najlepszym dowodem na to, że to jest zła inwestycja, że to jest zły ruch polityczny. Ten projekt zatruł stosunki polsko-niemieckie na długo i nie wiadomo, jak to rozwiążemy. Ta niechęć do akceptacji rosyjsko-niemieckich warunków w rejonie Bałtyku istnieje w wielu krajach, nie tylko w Polsce. W krajach nadbałtyckich w sposób ewidentny takie porozumienie zawarte między Rosją a Niemcami przywołuje najgorsze historyczne skojarzenia.

Obecny minister spraw zagranicznych, kiedy jeszcze był ministrem obrony, porównał to do paktu Ribbentrop – Mołotow.

To jest arogancja byłego kanclerza Schrödera i prezydenta Putina, którzy postanowili okazać publicznie lekceważenie sąsiadów. Druga warstwa to kalkulacja biznesowa. Pod względem ekonomicznym to jest gazociąg o bardzo dużej przepustowości, ok. 50 miliardów metrów sześciennych. Taka ilość gazu ziemnego wprowadzona do północno-wschodnich Niemiec nasyci ten rynek i stworzy presję ze strony rynku niemieckiego na nasz rynek gazu.

Co to znaczy?

Będzie tendencja do reeksportu tego gazu do Polski, oczywiście z odpowiednią marżą. Jeżeli do tego dopuścimy, nasze plany zróżnicowania źródeł dostaw gazu do Polski będą nie do zrealizowania. Będziemy mieli de facto ten sam gaz także od strony Niemiec. Wszystko jedno, czy będzie doprowadzony tym rurociągiem, czy będzie z Jamału pierwszego czy drugiego, czy z Bernau do Szczecina.

Ale jeśli będzie on w niemieckich rękach, to Niemcy będą zań odpowiadać, będzie inny właściciel.

Wróćmy to tego, czym jest zróżnicowanie dostaw. My rozumiemy to jako zróżnicowanie źródeł i kierunków. Można oczywiście mówić, że wystarcza zróżnicowanie kontraktowe, ale w strategii dla Polski uznaliśmy to za niewystarczające.

To znaczy, że jeden kontrakt byłby z Rosjanami, a inny z Niemcami.

Tak, ale tak naprawdę to płynie ten sam gaz, tą samą rurą, z tego samego miejsca, tylko że są podpisane różne kontrakty na różne części tej dostawy. Jeśli jednak będzie wybuch na tej trasie, to żaden z tych kontraktów nie zostanie zrealizowany, bo to jest ten sam gazociąg.

Ale Putin, jeśli będzie chciał przykręcić kurek, to na rurociągu północnym będzie miał mniejsze możliwości.

Za to większe na trasie Jamał i gazociągach ukraińskich. Gazociąg północny na pewno zwiększyłby niebezpieczeństwo presji na Białoruś, Ukrainę, a także Polskę, jeśli w porę nie zrealizujemy naszych inwestycji dywersyfikujących kierunki dostaw. Nam chodzi o to, by mieć gaz pochodzący od kilku niezależnych producentów. Przyłączenie się przez nas do tego gazociągu jest niekorzystne. Polska nie potrzebuje ani jednego metra sześciennego rosyjskiego gazu więcej. My chcemy nasz powiększający się rynek konsumentów gazu wypełnić innymi dostawami.

Przyłączenie się do tej inwestycji nawet w przypadku umiędzynarodowienia tego projektu uważa pan za niekorzystne?

Tak. Oznaczałoby to uzależnienie na lata polskiej gospodarki od jednego źródła dostaw. Dla wszystkich innych uczestników tego projektu będzie to rozbudowanie ich portfela dostawców, a dla nas jeszcze większe uzależnienie się od jednego źródła.

Jaki wobec tego możemy wykonać ruch? Czy jest jeszcze jakakolwiek szansa na zablokowanie tego projektu?

Bezpośrednio Polska nie ma takiej możliwości. Ale, jak widać, solidarne działanie w tej sprawie krajów położonych nad Morzem Bałtyckim powoduje, że inwestorzy Nord Streamu zaczynają mieć kłopoty. Muszą zmieniać trasę, prowadzić dodatkowe badania oddziaływania środowiskowego, muszą sprawdzić, czy nie ma jakiejś amunicji na dnie czy innych przeszkód, negocjować ze Szwedami lokalizację platformy technicznej, bo Szwedzi uważają ją za bezpośrednie zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Wszystkie te czynniki opóźniają realizację tej inwestycji.

Ale jej nie zatrzymają.

Pewnie nie. Warto dodać, że ta inwestycja jest ekonomicznie nieuzasadniona. Jej koszt coraz bardziej rośnie. Oczywiście nasi rozmówcy z Niemiec często twierdzą, że to firmy energetyczne zdecydowały, że dla nich inwestycja jest opłacalna, i w takim razie administracja nie może w to ingerować. Jeżeli jednak niemieckie koncerny za to zapłacą, to ten koszt przeniesie się na konsumentów w Niemczech. Trudno sobie wyobrazić, żeby niemieckiego ministra gospodarki nie obchodziło, jakie obciążenia spadną na niemieckich konsumentów. I w tym sensie to jest sprawa rządu niemieckiego. Jeśli oni chcą mieć droższy gaz, to znaczy, że mają inne niż ekonomiczne przesłanki do tego, by tę inwestycję prowadzić.

Inne, czyli jakie?

Myślę, że Niemcy kierują się swoim egoistycznie rozumianym poczuciem bezpieczeństwa. Dali się przekonać stronie rosyjskiej, że lepiej jest mieć dostawy bezpośrednie bez żadnych krajów tranzytowych po drodze. Wtedy to jest prostsze, bardziej bezpieczne, i chcą za to zapłacić. Płacą za swoje bezpieczeństwo także w sensie politycznym.

Więc prędzej czy później ten gazociąg powstanie i my musimy się jakoś do tego przygotować. Jak?

Najlepszą obroną przed konsekwencjami powstania gazociągu północnego jest zrealizowanie w najszybszym terminie własnych projektów. Trzeba do tego podchodzić pozytywnie, a nie negatywnie.

Jeżeli więc zakłada pan, że tak czy inaczej ten rurociąg powstanie, to co moglibyśmy ugrać od Niemców?

Byłem współprzewodniczącym polsko-niemieckiej komisji do spraw dialogu energetycznego. Na pierwszym posiedzeniu zaproponowałem, żebyśmy w ogóle nie rozmawiali o gazociągu północnym. Niemcy byli bardzo zdziwieni. Powiedziałem im, że zapewne oni i Rosjanie mają swój interes w realizacji tej inwestycji, więc prawdopodobnie gazociąg powstanie. Będzie to jednak wbrew naszym interesom i my w tej sprawie nie zmienimy zdania. Jednak oprócz tej inwestycji jest dużo spraw związanych z energetyką, o których możemy rozmawiać i szukać pola do współpracy.

Co to mogłoby być?

W pewnym momencie premier Kaczyński w rozmowie z kanclerz Merkel zasugerował, że mogłaby w swojej zbliżającej się rozmowie z premierem Norwegii wyrazić opinię, że projekty polsko-norweskie nie są przez Niemcy odbierane jako wymierzone w ich interesy. I to się stało. Jesteśmy wdzięczni pani kanclerz, że zechciała taka opinię wyrazić. Współpraca w dziedzinie energii w Europie wymaga solidarności. Ale żeby można było mówić o solidarności, trzeba nawzajem rozumieć swoje interesy. Dla Niemców, którzy mają zróżnicowane dostawy i bardzo dbają o utrzymanie tego stanu, m.in. budując gazociąg północny, powinno być zrozumiałe, że my chcemy tylko tego, co oni już dawno osiągnęli. Chcemy zróżnicowania źródeł naszych dostaw, uważając, że powinno to być realizowane nie tylko na poziomie całej UE, ale też państw członkowskich. Dla nas doprowadzeniem do pożądanej sytuacji jest sprowadzenie 5 mld metrów sześciennych gazu z północy gazociągiem z Danii i przez gazoport w Świnoujściu.

Czy dobrze rozumiem? I tak nie zablokujemy gazociągu, powinniśmy więc teraz żądać od Niemiec zabezpieczeń w innych miejscach i pomocy w zrealizowaniu przez nas innych projektów. To powinien być nasz kierunek rozmów z Niemcami?

Tak. Oczekujemy, że kiedy będziemy prowadzić inwestycje na pograniczu niemiecko-polskim, to czekające nas być może rozmowy z partnerami niemieckimi na temat np. uwarunkowań środowiskowych będą toczone w atmosferze zrozumienia i solidarności. Dotyczy to zarówno gazociągu w Danii, jak i gazoportu. Są też inne obszary współpracy dotyczące nowych źródeł energii. Dywersyfikacja źródeł energii to nie tylko zróżnicowanie dostawców gazu i ropy. To także zróżnicowanie rodzaju energii. Możemy z Niemcami współpracować przy opracowywaniu opłacalnych nowych technologii zużycia węgla. Europa musi się w końcu oprzeć na węglu i energii jądrowej. Warto współpracować przy doprowadzaniu do sytuacji, w której wydobycie węgla będzie znów opłacalne. To jest nasz wspólny interes strategiczny z Niemcami, bo oni też mają pokłady węgla. Drugim takim polem współpracy mogłaby być energetyka jądrowa. Pomimo od lat niechętnego stosunku wielu środowisk elektrownie jądrowe w Niemczech mają się dobrze.

Jednak rząd Kaczyńskiego nie podjął żadnych działań w tej sprawie, choć sam premier raz o tym wspomniał, ale potem się wycofał.

Rząd oficjalnie takich decyzji nie podjął, ale politycznie był już po wewnętrznej decyzji, że w Polsce musi być rozwijana energetyka jądrowa. To nie znalazło wymiaru organizacyjnego. Powinno jak najszybciej. Cała procedura od decyzji do realizacji trwa 10 – 12 lat. To zadanie wykraczające poza jedną kadencję, poza jeden rząd. Jeśli nauczymy się realizować takie projekty strategiczne dotyczące bezpieczeństwa energetycznego wykraczające poza czas działania jednej ekipy, będzie to miarą dojrzałości polskiego państwa.

A czy pan albo pańscy współpracownicy przekazaliście nowemu rządowi wszelkie informacje na temat bezpieczeństwa energetycznego?

Sam przygotowałem taki dokument przekazujący nowym kolegom ministrom stan rzeczy, którymi się zajmowałem. Jest to bardzo dokładny opis z harmonogramem tego, co powinno się dziać za tydzień, miesiąc, kto i co powinien zrobić, by inwestycje zrealizować jak najszybciej.

Spotkał się pan z kimś z rządu PO – PSL?

Tak, rozmawiałem z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem, jestem umówiony z ministrem Aleksandrem Gradem.

Piotr Naimski jest prorektorem w Wyższej Szkole Biznesu – National Louis University w Nowym Sączu, w rządzie PiS był wiceministrem gospodarki odpowiedzialnym za bezpieczeństwo energetyczne. W okresie PRL działacz opozycji demokratycznej, współpracownik Antoniego Macierewicza, w gabinecie Jana Olszewskiego szef Urzędu Ochrony Państwa, w rządzie Jerzego Buzka doradca premiera do spraw bezpieczeństwa

Rz: Jak dziś wygląda sprawa zabezpieczenia dostaw gazu dla Polski?

Polska importuje gaz wyłącznie z terenu byłego Związku Radzieckiego. Jedna trzecia pochodzi z krajowych źródeł. Import w 100 procentach uzależniony od dostaw z jednego kierunku jest rozłożony na dwie części. Jedna pochodzi z długoterminowego kontraktu jamalskiego z Rosjanami. Ten kontrakt wygasa w 2019 roku i odbieramy z niego ok. 6,5 miliarda metrów sześciennych gazu rocznie. I to jest kontrakt, który – wbrew temu, co się czasem mówi – chcemy utrzymać. Druga część tego, co sprowadzamy ze Wschodu, to krótkoterminowy kontrakt, który obecnie jest podpisany z firmą RosUkrEnergo. Wszystko to stanowi dwie trzecie zużywanego w Polsce gazu. Opisana sytuacja musi budzić niepokój. W przypadku jakichkolwiek zakłóceń ze strony dostawców ze Wschodu praktycznie nie mamy alternatywy. To zagrożenie nie jest tylko teoretyczną hipotezą. W 2006 roku Europa przeżyła kryzys wywołany ograniczeniem dostaw gazu od Gazpromu. Ta sytuacja uświadomiła wielu politykom w Unii Europejskiej, że dostawy gazu to nie tylko problem ekonomiczny, ale i polityczny.

Pozostało 94% artykułu
Energetyka
Inwestorzy i przemysł czekają na przepisy prawne regulujące rynek wodoru
Energetyka
Niemiecka gospodarka na zakręcie. Firmy straszą zwolnieniami
Energetyka
Energetyka trafia w ręce PSL, zaś były prezes URE może doradzać premierowi
Energetyka
Przyszły rząd odkrywa karty w energetyce
Energetyka
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” najlepszym dziennikarzem w branży energetycznej