To była naprawdę szybka roszada. Martin Roman, który od kwietnia 2004 roku kierował największą czeską firmą, koncernem energetycznym CEZ, przestał być wczoraj jego prezesem, a został szefem nadzoru. Formalnie będzie zatem nadal przełożonym Daniela Beneša, który przez ostatnie lata pełnił funkcję wiceprezesa CEZ, a wczoraj został awansowany na nowego szefa energetycznego giganta.
Zasiadanie w nadzorze nie jest zresztą dla Romana żadną nowością. Zasiadał lub zasiada w radach firmy České Dráhy (koleje państwowe) czy praskiej giełdy. Nie mniejsze są jego doświadczenia menedżerskie, ponieważ szeregowym pracownikiem był tylko jako... uczeń, kiedy dorabiał sobie podczas wakacji. Pierwsze kierownicze stanowisko powierzono mu jeszcze podczas studiów na Wydziale Prawa na Uniwersytecie Karola w Pradze. Niedługo potem mógł już przebierać wśród ofert pracy. Nic więc dziwnego, że błyskawicznie piął się w górę. Szefem CEZ został w wieku 34 lat. Ten awans nie wzbudził żadnych obiekcji, Roman już kilka lat wcześniej był bowiem uważany za jednego z bardziej doświadczonych i utalentowanych menedżerów w Czechach.
Zaraz po studiach i zagranicznych praktykach w Szwajcarii i w Niemczech został szefem sprzedaży niemieckiej firmy Wolf Bergstrasse na całe Czechy. Ta funkcja zaspokajała jego ambicje zaledwie przez rok. Jako 26-latek został członkiem zarządu Banku Hana i przez kolejnych kilka lat zajmował funkcje we władzach kilku innych spółek z różnych branż.
Miał zaledwie 30 lat, gdy powierzono mu niezwykle trudne zadanie – miał jako dyrektor generalny odratować i uchronić przed plajtą koncern Skoda Holding z Pilzna. Awans na stanowisko prezesa spółki zawdzięczał nie tylko opinii świetnego organizatora i menedżera, ale także poparciu firm IPB i Komercni Banka, czyli dwóch największych wierzycieli pilzneńskich zakładów. Wydźwignął chylącego się ku upadkowi kolosa, dzięki czemu ówczesny socjaldemokratyczny rząd Czech mógł sprywatyzować holding.
To jeszcze bardziej ugruntowało opinię o Romanie i otworzyło mu dalszą drogę kariery, tym razem już w CEZ. Wczoraj, opuszczając fotel szefa energetycznego koncernu, podsumował, że w czasach gdy zasiadał w jego zarządzie, CEZ przyniósł czeskiemu państwu w postaci podatków i dywidend aż 237 mld koron, a wartość udziału, jaki rząd ma w tej spółce (dzisiaj około 70 proc.), wzrosła o ponad 230 mld koron.