Mimo lokalnych głośnych protestów społecznych przeciwko planom budowy elektrowni jądrowej gminny wyścig po złote, a właściwie atomowe, runo trwa w najlepsze. Świadczy o tym nie tylko lista aż 28 miejscowości, które Ministerstwu Gospodarki zarekomendowały samorządy z całej Polski, ale i determinacja, z jaką ich włodarze walczą o potencjalne korzyści wynikające z takiej inwestycji.
Tak jak w zachodniopomorskim Darłowie i całym powiecie sławieńskim. Gdy podkoszalińskie Gąski zaprotestowały przeciw ewentualnej budowie elektrowni, postanowili od razu zarekomendować "ich", także leżący nad Bałtykiem, Kopań.
Miliony z podatków
- Gąski atomu nie chcą, my chcemy - mówi Arkadiusz Klimowicz, burmistrz Darłowa. - Dla nich wizja budowy takiej elektrowni była powodem do protestów, my widzimy w tym wielką szansę na cywilizacyjny skok i wzrost poziomu życia mieszkańców.
Według Klimowicza korzyści byłyby niewspółmierne do zagrożeń, które zresztą uważa za iluzoryczne. - Od tej technologii nie uciekniemy, a nawet dramat w japońskiej Fukishimie dowiódł, że energetyka jądrowa jest jednak bezpieczna - przekonuje.
I wylicza pożytki: - Z samych podatków moglibyśmy liczyć na kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Przez około 10 lat budowy będzie potrzebnych 3 - 4 tys. ludzi, ponad tysiąc do obsługi elektrowni przez 60 lat i kolejne 30 lat podczas wygaszania jej pracy. Mnóstwo ludzi tu przyjedzie, będą potrzebować mieszkań, pobudzą koniunkturę. No i bylibyśmy oczkiem w głowie władzy.