Kiwi potrafi

Rzecz będzie o tym, co u nas zwykle śmierdzi, a tutaj pachnie i jeszcze daje dobrze zarobić

Publikacja: 30.03.2012 11:26

Kiwi potrafi

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nowa Zelandia to najbardziej czysty kraj, jaki znam. Przy drogach nie znajdzie się ani papierka, podczas gdy w Polsce oczy bolą od patrzenia na zalegające śmieci. W lasach też ich nie ma, podobnie jak w miastach, gdzie kosze są co kilka metrów, a toalety jeszcze częściej.

Na szlakach w parku narodowym Alp Południowych, gdzie wędrowałam nocując w schroniskach, obowiązuje kilka prostych zasad. Na szlaku może być tylko tyle ludzi, ile pomieści na nocleg schronisko. Za luksus nocowania w koedukacyjnych sypialniach wyposażonych w piętrowe prycze, trzeba zapłacić tyle co za jedynki w hostelach, czyli ponad 50 dol. NZ (ok. 140 zł). Jednak pomimo, że jednocześnie nocuje 40 osób, ludzie zachowują się tak cicho, że właśnie na koi w śpiworze, przespałam jedną z najlepszych nocy w Nowej Zelandii.

W schroniskach ulokowanych na absolutnych bezludziach, są kuchnie na gaz i światło z baterii słonecznych, a także czyste i pachnące toalety. Wszystkie śmieci powstałe przy przygotowywaniu posiłków, zabieramy ze sobą. Nie dziwi więc, że na umocnionych, wąskich ścieżkach nad przepaściami, na wiszących mostach nad wielkimi rzekami i przy liczących ponad 150 m wodospadach nie znajdzie się ani jednego opakowania po chipsach czy puszek po coli.

W lasach deszczowych, gdzie drzewa porastają wielkie mchy, a z gałęzi zwisają ociekające wodą porosty, reżyser Peter Jackson kręcił trylogię "Władca Pierścieni", także pod warunkiem, że zachowa ten teren nietknięty. Jego ekipa również musiała zabrać ze sobą na dół wszystkie śmieci.

Na odludnej plaży Boy's Beach w Picton na Wyspie Południowej spotkałam Will'a Johnson'a, który codziennie wieczorem przemierza dziesięć kilometrów wybrzeża z workami na śmieci. Trochę tych śmieci znajduje i jego jednoosobowa firma sprzątająca zarabia na życie pięcioosobowej rodziny.

Inna jednoosobowa firma utrzymuje w czystości toaletę na tej samej plaży. Choć to prawie godzina wędrówki od miasta, w toalecie jest świeży bukiet kwiatów, woda z pojemnika i mydło, dwa ręczniki do wykorzystania na plaży i środki do odkażania rąk. Do tego mapy szlaków i uwagi o pogodzie.

Podobne małe firmy działają na terenie całej Nowej Zelandii. Sprzątacze kursują między przystankami na najbardziej górskich estakadach, gdzie z jednej strony jest przepaść, a z drugiej ściana gór. Dzięki nim każde miejsce kampingowe jest czyste. Każdy parking bez śmieci, a każda toaleta bez przykrego zapachu.

Na Wyspie Królika pod miastem Nelson na Wyspie Południowej są specjalne miejsca piknikowe dla rodzin. Każde zaopatrzone w ławki i stoły oraz grill. Wszędzie jest wystrzyżona trawa, czyściutkie toalety i piękna przyroda wokół. Na wielkiej szerokiej plaży nie znajdzie się śmieci, tylko wyrzucone przez morze muszle. To wszystko utrzymują w czystości kolejne niewielkie firmy.

Warto przekalkować od Nowozelandczyków ich podejście do czystości. Jej utrzymanie to nie tylko wizytówka kraju. To także doskonały biznes dający miejsca pracy i utrzymanie tysiącom ludzi i ich rodzin.

Aby się jednak sprawdził, potrzebna jest polityka rządu oraz samorządów skierowana na ochronę środowiska i utrzymanie w czystości miejsc publicznych. Nikt u nas nie zarobi na sprzątaniu, póki w polskich miastach, wielkości np. Olsztyna (ponad 170 tys. mieszkańców), będzie jedna publiczna toaleta, a o zieleń "dbać" będzie jedna duża samorządowa firma.

Polska wciąż pozostanie krajem brudnych lasów, miast i poboczy dróg.

Nowa Zelandia to najbardziej czysty kraj, jaki znam. Przy drogach nie znajdzie się ani papierka, podczas gdy w Polsce oczy bolą od patrzenia na zalegające śmieci. W lasach też ich nie ma, podobnie jak w miastach, gdzie kosze są co kilka metrów, a toalety jeszcze częściej.

Na szlakach w parku narodowym Alp Południowych, gdzie wędrowałam nocując w schroniskach, obowiązuje kilka prostych zasad. Na szlaku może być tylko tyle ludzi, ile pomieści na nocleg schronisko. Za luksus nocowania w koedukacyjnych sypialniach wyposażonych w piętrowe prycze, trzeba zapłacić tyle co za jedynki w hostelach, czyli ponad 50 dol. NZ (ok. 140 zł). Jednak pomimo, że jednocześnie nocuje 40 osób, ludzie zachowują się tak cicho, że właśnie na koi w śpiworze, przespałam jedną z najlepszych nocy w Nowej Zelandii.

Energetyka
Niemiecka gospodarka na zakręcie. Firmy straszą zwolnieniami
Energetyka
Energetyka trafia w ręce PSL, zaś były prezes URE może doradzać premierowi
Energetyka
Przyszły rząd odkrywa karty w energetyce
Energetyka
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” najlepszym dziennikarzem w branży energetycznej
Energetyka
Niemieckie domy czeka rewolucja. Rząd w Berlinie decyduje się na radykalny zakaz