Wiktora Zborowskiego zawsze lubiłam, ale od tej rozmowy cenię go jeszcze bardziej za wrażliwość nie tylko artystyczną, ale i ekologiczną, na to czego mamy w Polsce więcej od innych narodów, a zupełnie nie szanujemy.
Lasy, do tego otwarte dla każdego, to polski skarb nie do przecenienia w czasach, gdy na Zachodzie Europy zamykany jest i ogradzany każdy zielony kawałek. Nie bez powodu co roku tysiące zachwyconych Niemców odwiedza Mazury, by swobodnie wędrować czy jeździć konno leśnymi duktami. To rzadka i cenna możliwość kontaktu z naturą, prawie już niedostępna w bogatszych krajach.
Dlatego, podobnie jak Wiktora Zborowskiego, także mnie, czy gości z krajów, gdzie papier na ziemi jest wyjątkiem, rażą i bolą śmieci, które Polacy zostawiają we własnych lasach. Brudne leśne parkingi, pety, puszki po piwie, opakowania po chipsach czy całe torby z odpadkami walające się wśród drzewa, świadczą, jakim krajem brudasów jesteśmy.
Nie wiem czy jest to kwestia mentalności, wychowania, czy systemu, ale ten sam Polak, który zostawia puszki w lesie pod Mikołajkami, w Norwegii czy Szwajcarii nie ośmieli się niczego rzucić na ziemię. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego własną ojczyznę zamienia w śmietnik bez zahamowań i odrobiny wstydu.
A przecież śmieci to nie bezwartościowy odpad. To cenny materiał energetyczny, który w spalarniach zostaje zamieniony na ciepło czy światło. Jeżeli spojrzeć na śmieci z tej perspektywy, to ich zbieranie i segregacja ma jeszcze większy sens. Może, gdyby za rzeczywiste segregowanie, przysługiwała nam gratyfikacja w opłatach lokalnych czy czynszu, to nasze podejście do śmiecenia też by zmieniło się na lepsze. Bo jak Polak widzi w czymś korzyść, to z tego korzysta.