Polityka klimatyczna UE staje się kulą u nogi polskiej gospodarki. Dlatego domagamy się polskiej ofensywy w tej sprawie. Szkoda, że ze strony premiera Donalda Tuska doczekaliśmy się jedynie agresywnej tyrady, której jedynym celem była nieudolna próba wmówienia Polakom, że... wszystkiemu winny jest PiS. Cała machina propagandowa rządu i PO w tej sprawie jest oparta na kłamstwie.
Premier wymachuje Polakom przed nosem konkluzjami Rady Europejskiej z 8–9 marca 2007 r., które zostały wynegocjowane i podpisane przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Tusk powinien jednak wiedzieć, że konkluzje Rady nie są źródłem prawa Unii Europejskiej. Są zapisem politycznych, kierunkowych uzgodnień. Ale najważniejsze jest to, że te ramowe założenia polityki klimatycznej z 2007 r. były dla Polski całkowicie bezpieczne.
Rada potwierdziła wtedy zgodę państw członkowskich na 20-procentowy cel redukcji emisji CO2, ale w dokumencie podkreśliła, że wszelkie cele redukcyjne mają być liczone względem poziomu emisji z roku 1990. W związku z upadkiem przemysłu po 1989 roku, Polska redukcja CO2 w momencie podpisywania tego dokumentu przekraczała 30 proc. Ten zapis był więc dla polskiej gospodarki neutralny, nie przynosił żadnych dodatkowych kosztów.
W punkcie 32. czytamy wyraźnie, że Rada Europejska „podejmuje stanowcze, niezależne zobowiązanie do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych do 2020 r. o co najmniej 20% w porównaniu do 1990 r.".