Minister energetyki Jurij Prodan podał, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni dostawy gazu z Unii spadły do 7 mln m sześc. na dobę wobec możliwych 18 mln m sześc. „Myślimy, że ma to związek z odpowiednimi działaniami Gazpromu" – stwierdził Prodan.
Od połowy czerwca, kiedy Gazprom, z powodu sięgającego ponad 5 mld dol. długu wprowadził dla Ukrainy sprzedaż gazu na przedpłaty, jedynym źródłem zaopatrzenia pozostaje tzw. rewers, czyli dostawy z kierunku odwrotnego z wykorzystaniem gazociągów Polski i Węgier. W minionym roku, gdy dostawy ruszyły w listopadzie, w ten sposób na Ukrainę dotarło 2,1 mld m sześc. gazu zakupionego u niemieckiego RWE.
W ciągu dwóch tygodni czerwca Ukraina otrzymała z terenu Polski 116 mln m sześc., a przez Węgry – 79 mln m sześc. (dane Gaz-System i FGSZ za gazetą „Kommersant"). W dwóch pierwszych tygodniach lipca dostawy spadły do 51 mln m sześc. z Polski i 42 mln m sześc. z Węgier. Zdaniem ukraińskiego ministra oznacza to realizację groźby prezesa Gazpromu Aleksieja Millera z końca czerwca, który zagroził ograniczeniami dla biorących udział w rewersie „ze wszystkimi konsekwencjami dla europejskich firm". Prodan jest przekonany, że Gazprom zmniejszył dostawy „nieposłusznym" odbiorcom, którzy odsprzedają rosyjski gaz. Rosyjski koncern odrzuca te oskarżenia i twierdzi, że europejscy klienci dostają surowiec „zgodnie ze składanymi zamówieniami".
Inne wytłumaczenie ograniczenia dostaw gazu z Polski i Węgier ma szef ukraińskiego Naftohazu Andriej Kobolew. – Europa sama gromadzi gaz z powodu niestabilnej sytuacji politycznej. Obecnie dostajemy gaz tylko przez Polskę, bo Węgrzy cały dodatkowy gaz gromadzą w swoich magazynach – mówi.
Sytuację Kijowa może poprawić rewers przez Słowację, który ma ruszyć 1 września i wynieść 27 mln m sześc. na dobę.