Gazprom odmówił dostarczenia do Polski dodatkowych ilości gazu, o które – zgodnie z kontraktem jamalskim – wystąpiło Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG). Zwiększone dostawy miały ruszyć w miniony poniedziałek. Co stoi za tą decyzją? Rosjanie obawiają się, że nadwyżki surowca Polska prześle na Ukrainę, której Moskwa całkowicie zakręciła kurek. PGNiG nie ujawnia, o ile zwiększył zamówienia. Wiadomo natomiast, że obecnie Gazprom przesyła nam 23 mln m sześc. gazu na dobę, czyli tyle samo co w ubiegłym tygodniu. To jednak aż o 45 proc. mniej, niż ostatnio zamówiła spółka.
– Wojny gazowej nie będzie, ale Moskwa wyraźnie pokazuje całej Europie, że nie chce, by dostarczano gaz na Ukrainę wbrew jej woli – uważa Wojciech Jakóbik, ekspert Instytutu Jagiellońskiego.
Cel częściowo osiągnęła, bo polski Gaz-System wstrzymał reeksport na Ukrainę. Ale poza nami Ukraińcom surowiec przesyłają również Niemcy, Słowacy i Węgrzy. Gazprom ograniczył nieznacznie dostawy dla Słowaków i Niemców.
Władze Polski zawiadomiły już o sprawie Komisję Europejską. Rzeczniczka KE ds. energii Marlene Holzner zapowiedziała, że kwestia ograniczenia dostaw może być omawiana na trójstronnym spotkaniu KE – Ukraina – Rosja 20 września w Berlinie. Problem w tym, że na spotkaniu może zabraknąć Rosji. Kreml oznajmił wczoraj, że nie otrzymał od KE zaproszenia na trójstronne konsultacje. W tym samym czasie Władimir Gutieniew, zastępca przewodniczącego Komisji Przemysłu Dumy Państwowej, zaapelował do Gazpromu o ograniczenie lub wręcz wstrzymanie tłoczenia gazu do państw zaangażowanych w dostawy dla Ukrainy.
Eksperci zapewniają, że na razie odbiorcom w Polsce nic nie grozi. – Mamy połączenia z Niemcami i Czechami oraz wydobycie własne, więc w krótkiej perspektywie jesteśmy bezpieczni – przekonuje Paweł Poprawa z Instytutu Studiów Energetycznych.