Repsol kusi mieszkańców Kanarów tysiącami miejsc pracy i milionowymi wpływami do lokalnego budżetu. Jednak wielu mieszkańców wysp jest przerażonych planowanymi wierceniami na Atlantyku u wybrzeży Lanzarote i Fuerteventury. Boją się, że instalacje odstraszą turystów. Obawiają się też ewentualnej katastrofy ekologicznej, gdyby na platformie doszło do jakiejkolwiek awarii. Tym bardziej, że Wyspy Kanaryjskie leżą w aktywnym sejsmicznie regionie.
W miniony weekend mieszkańcy wysp protestowali przeciwko wierceniom.
Do protestujących przyłączył się także Paulino Rivero, prezydent Wysp Kanaryjskich. którego rząd wyznaczył na 23 listopada referendum w sprawie zezwolenia na poszukiwania ropy u wybrzeży wysp. Jednak rząd w Madrycie nie zgadza się na to referendum i twierdzi, że jego wyniki - jakiekolwiek by nie były - nie będą miały żadnej mocy prawnej. Do sądu konstytucyjnego już wpłynął wniosek rządu centralnego o zakazanie przeprowadzenia referendum na wyspach.
- Rząd centralny traktuje nas jak kolonię - uważa Rivero. - usiłuje się nas przekonać, że ropa da całemu narodowi bogactwo. Popatrzmy jednak na Nigerię, Meksyk czy Wenezuelę - dodaje szef lokalnego rządu. Wspiera go też szef lokalnego zrzeszenia branży turystycznej, Antonio Hormig, który mówi, że to morze, plaże i turystyka są prawdziwym bogactwem regionu. - Dla nas najlepiej by było, gdyby w dnie morskim nie znaleziono żadnej ropy - dodał Hormig.
Rząd hiszpański już dwa miesiące temu wydał oficjalną zgodę na wiercenia ok 60 km od wybrzeży turystycznego raju. Repsol ma zgodę na trzy próbne odwierty na głębokości od 3 do 6,9 tys. metrów. Jeśli dojdzie w tym czasie do trzęsienia ziemi o natężeniu co najmniej 4,5 stopni w skali Richtera, Repsol ma obowiązek natychmiast przerwać prace. To samo dotyczy "innych katastrof naturalnych".