Owszem, to jedna z możliwości. Groźniejsze są jednak bardziej fundamentalne problemy, choćby kwestia możliwości produkowania żywności. Pustynnienie, degradacja wielu obszarów. To, że na północy globu zrobi się cieplej, nie znaczy, że da się tam przenieść np. uprawy. Tempo zmian robi się dużo większe niż możliwości adaptacji.
Myślę, że nie docenia pan politycznych konsekwencji pandemii. Proszę spojrzeć, jak przyspieszyła Unia Europejska…
Sądzę, że to tylko koincydencja w czasie. Naukowcy coraz mocniej biją na alarm i przybywa światłych polityków, którzy zdają sobie sprawę z konsekwencji zachodzących procesów. I wiedzą, że w tym momencie trzeba świecić przykładem, a z czasem nawet – jeśli uda się sprawnie ograniczyć emisje – wykorzystać sytuację gospodarczo i politycznie.
Odwróćmy zatem perspektywę: może Covid-19 utrudnia walkę ze zmianami klimatycznymi? Zmusza nas do „emisjogennych” zachowań?
Zasadniczy problem polega na tym, że nie wiemy tak naprawdę, które zachowania do takich zaliczyć. System gospodarczy nie jest jasno sprzężony z ekosystemem naturalnym: przedsiębiorcy na rozmaite sposoby redukują koszty, a za szkody ponoszone w tym procesie przez przyrodę nie płaci nikt. Te szkody są jednak wyrządzane i spowodują, że w przyszłości firmy i ludzie będą musieli zapłacić więcej za „usługi” świadczone nam przez środowisko, jak choćby dostawy wody. Albo też „usługi” te będą w ogóle niedostępne.
Ukrywanie kosztów prowadzi do bankructwa. W biznesowym sensie po bankructwie pozostają pracownicy, jakiś majątek. Natomiast tu potencjał środowiska do świadczenia „usług” – np. potencjał ziemi do produkcji żywności – zostanie nieodwracalnie (w ludzkiej skali czasu) wyczerpany. I gospodarcze zabiegi, jakieś fundusze czy „instrumenty finansowe”, tego braku nie zrekompensują. Potrzebujemy rozwiązań systemowych.