Reklama
Rozwiń

W czasach klimatycznego kryzysu to odnawialnie źródła energii są szansą

Przez lata wiatraki czy panele były egzotyczną technologiczną ciekawostką. Z dnia na dzień stały się codziennością branży.

Publikacja: 14.11.2019 23:05

W ostatnich czterech latach rozwój lądowych turbin wiatrowych został wstrzymany. Fot./Shutterstock

W ostatnich czterech latach rozwój lądowych turbin wiatrowych został wstrzymany. Fot./Shutterstock

Foto: W ostatnich czterech latach rozwój lądowych turbin wiatrowych został wstrzymany. Fot./Shutterstock

Za najefektywniejsze odnawialne źródło energii uchodzą farmy wiatrowe: jest to stosunkowo nieduża inwestycja w porównaniu z ilością produkowanej energii oraz formami jej przechowywania. – Wciąż jest wiele koncepcji projektów tego typu, w tej chwili zamrożonych ze względu na brak odpowiedniego środowiska prawnego – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Jednocześnie zastrzega, że wyhamowanie inwestycji w tym zakresie, do jakiego doszło w 2016 r., głównie za sprawą ustawy odległościowej, wprowadzającej zaostrzone rygory budowy tego typu instalacji, wciąż nie zostało odwrócone.

Wiatr od morza

Rola państwa w procesie przechodzenia na odnawialne źródła energii jest niewielka: przerzucono ją na barki państwowych firm. – Państwowe koncerny największe alternatywne zasoby wytwórcze mają w energetyce wodnej i biomasie. Kupiły też instalacje wiatrowe, jeszcze zanim zaczęto realizować politykę powstrzymywania OZE – podkreśla Wiśniewski. – W efekcie stan OZE w ich posiadaniu realnie nie zmienił się od 2015 r. W pierwszych aukcjach koncerny nie brały udziału, w tej z 2018 r. – udział był śladowy i w większości ich oferty nie zyskały uznania. Dopiero w kontekście aukcji zaplanowanej na grudzień 2019 r. nastąpiły zmiany: prowadzi się akwizycje projektów – dodaje.

Energia z wiatru tkwi zatem w zamrażarce: farmy wiatrowe offshore zaczną pracować prawdopodobnie za jakieś pięć lat. Będą miały łączną moc około 10 GW, choć zdaniem ekspertów ten potencjał można docelowo rozbudować nawet do 30 GW. Z kolei w rozmowie z nami prezes Tauronu Filip Grzegorczyk oceniał, że kończy się pula lokalizacji farm wiatrowych onshore, co oznaczałoby, że jedyną przestrzenią dla rozwoju branży pozostaje Morze Bałtyckie.

Są też jednak optymiści. – Wiatr jest najtańszym źródłem energii dostępnym na rynku, a tańszy prąd zwiększa konkurencyjność polskich przedsiębiorców i oznacza więcej pieniędzy w portfelach Polaków – podkreśla prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) Janusz Gajowiecki. – Kolejne inwestycje w zieloną energię poprawią też sytuację finansową wielu gmin i stworzą nowe miejsca pracy wokół sektora, co jest istotne w trakcie transformacji energetycznej – dodaje.

Według PSEW lądowe farmy wiatrowe staną się jednym z kół zamachowych polskiej gospodarki. W rezultacie aukcji mocy – tej z 2018 r. oraz zaplanowanej na koniec roku bieżącego – w ciągu najbliższych trzech lat moc zainstalowana w farmach wiatrowych na lądzie zwiększy się do 10 GW, co oznacza wzrost o 3,5 GW. To ma generować oszczędności – 4,5 mld zł dla firm i gospodarstw domowych z uwagi na niższą cenę energii, jak wynika z wyliczeń PSEW – oraz zapewnić redukcję emisji o 10 mln ton CO2 rocznie.

Rozwój branży ma przynieść w perspektywie 25 lat wpływy podatkowe rzędu 4,1 mld zł, z czego lwia część – około 3,5 mld zł – trafi pod postacią podatku od nieruchomości do samorządów. Pozostałe 600 mln zł powinno wpłynąć do budżetu państwa pod postacią podatku dochodowego. Kolejną płaszczyzną, która zyska na tworzeniu farm wiatrowych, powinien być rynek pracy. PSEW szacuje, że przy ich budowie znajdzie tymczasowe zatrudnienie niemal 20 tysięcy osób (w perspektywie trzech najbliższych lat), a ich obsługa będzie wymagała stworzenia 1750 stałych miejsc pracy. Dzierżawcy gruntów mają natomiast zarabiać 150 mln zł rocznie (3,7 mld zł w ciągu 25 lat).

Boom na słońce

Poprawiła się przynajmniej atmosfera wokół fotowoltaiki. Według opublikowanych niedawno danych Polskich Sieci Energetycznych łączna moc instalacji PV w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym dobija do 940,9 MW, co oznacza, że na początku listopada 2019 r. powinna przekroczyć symboliczny próg 1 GW. Również statystyki Urzędu Regulacji Energetyki nie pozostawiają wątpliwości: w pierwszym półroczu 2019 r. przybyło w Polsce 112 MW nowych mocy z PV. Według szefa Instytutu Energetyki Odnawialnej to jedyny segment rynku OZE, który rzeczywiście się dziś rozwija.

Odzwierciedla to zresztą trend światowy, napędzany technologiczną rewolucją. – W latach 2010–2018 średnioważony koszt produkcji energii elektrycznej z PV na świecie spadł o 77 proc., do poziomu 85 USD/MWh (340 zł/MWh). Wiele projektów, szczególnie w dobrych geograficznie lokalizacjach, oferuje energię nawet po 20–30 USD/MWh (80–120 zł/MWh) – twierdzi Marcin Ścigan, ekspert ds. odnawialnych źródeł energii w Forum Energii. Przytacza tu dane Międzynarodowej Agencji Energii, zgodnie z którymi tegoroczny przyrost mocy może wynieść nawet 115 GW.

Zdaniem Ścigana istnieją cztery czynniki, które będą motorami rozwoju fotowoltaiki w Polsce. Pierwszy to aukcje OZE, z tą zaplanowaną na koniec br. włącznie. Mogą one napędzić budowę instalacji PV o łącznej mocy do 750 MW. – Nowym zjawiskiem może być rozwój wielkoskalowych farm fotowoltaicznych – podkreśla Ścigan, zapowiadając, że takie farmy mogłyby skutecznie konkurować z farmami wiatrowymi podczas wspomnianych aukcji. Podobną rolę mogą odegrać kontrakty PPA (Power Purchase Agreement), czyli długoterminowe umowy na bezpośredni zakup energii elektrycznej z OZE. Do gry o PPA włączają się w Polsce firmy takie jak innogy czy Enefit. – To właśnie umowa PPA ma wspierać jedną z największych dotychczas inwestycji fotowoltaicznych: farmę o mocy 600 MW, która ma powstać w Wielkopolsce – argumentuje ekspert Forum Energii.

Trzecim czynnikiem mają być mikroinstalacje, które stają się fundamentem reklamowanej przez rząd Mateusza Morawieckiego „energetyki obywatelskiej” – napędzanej programami „Mój prąd” czy „Czyste powietrze”. Tu wielkie nadzieje wiążą się z taniejącymi i coraz bardziej efektywnymi technologiami magazynowania energii: już dziś pozwalają one (np. w Niemczech) zwiększyć poziom autokonsumpcji produkowanej energii z 20–35 do 60–90 proc. Ostatni czynnik to nowe modele biznesowe, energetyczne odpowiedniki technologii peer-to-peer, pozwalające na bezpośredni handel energią elektryczną.

– Jeżeli chodzi o mikroinstalacje, ułatwień jest już sporo – podsumowuje Bogdan Szymański, prezes Stowarzyszenia Branży Fotowoltaicznej Polska. Mało tego, minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz podczas niedawnej konferencji w Poznaniu zapowiedziała m.in. wprowadzenie w życie koncepcji „wirtualnego prosumenta” (co oznaczało umożliwienie wspólnotom i spółdzielniom mieszkaniowym wytwarzanie energii w modelu prosumenckim); zwolnienie dotacji do instalacji fotowoltaicznych, pochodzących z programu „Mój prąd”, z podatku dochodowego od osób fizycznych czy wreszcie zmiany mechanizmu rozliczania opłaty dystrybucyjnej i uproszczenie systemu tzw. opustów prosumenckich.

Wisła to nie Jenisej

Dosyć nagle – bo w kilka zaledwie lat – zrodzone zainteresowanie odnawialnymi źródłami energii sprawia też, że wracają do łask inne technologie „czystej” produkcji energii. Tam gdzie to możliwe wraca hydroenergetyka. Towarzystwo Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych szacuje, że w biegu polskich rzek wciąż znajduje się około 7500 instalacji, które mogłyby zostać zaadaptowane na potrzeby produkcji energii. Prywatni inwestorzy i pasjonaci szukają starych młynów czy przedwojennych mikroelektrowni, próbując przywrócić je do życia. Stawia się też nowe instalacje. W sumie pracuje niemal 800 takich jednostek. To potencjał, którego teoretycznie nie należy lekceważyć. Gdy zajrzymy do raportu Urzędu Regulacji Energetyki za 2018 r., przekonamy się, że małe instalacje hydroenergetyczne dostarczają do systemu więcej energii niż inne małe OZE – 109 MWh (dla porównania, małe instalacje fotowoltaiczne dostarczają 27,5 MWh energii).

Eksperci są jednak sceptyczni. – Z historycznej perspektywy patrząc, pierwsze elektrownie wodne powstawały u nas jeszcze przed wojną, bardziej na potrzeby regulowania przepływu wody niż energetyki – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej. – Z kolei po wojnie, gdy powstał centralny system energetyki, nie było wielkiego sensu utrzymywania takiej rozproszonej energetyki. Instalacje stopniowo były zaniedbywane – dorzuca.

Hydroelektrownie nie zniknęły z polskiego krajobrazu. Wspomniane Towarzystwo Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych szacuje potencjał hydroenergetyczny polskich rzek na przeszło 23,6 TWh rocznie, z czego „potencjał techniczny wynosi 13,7 TWh”. Jednak zdaniem Mielczarskiego jedyny sens budowania dziś zapór i towarzyszących im dużych elektrowni to podnoszenie stanu wód w określonych miejscach biegu rzek. – Musielibyśmy mieć Jenisej albo Amazonkę, a nie Wisłę, którą miejscami da się przebrnąć – ironizuje.

– Duże instalacje hydroenergetyczne w Polsce nie są w stanie wnieść tyle do energetyki, ile np. te skandynawskie – sekunduje mu Aleksander Śniegocki, ekspert instytutu Wise Europe. – Ich rozbudowa oznacza duże koszty oraz ingerencję w środowisko naturalne, która może budzić kontrowersje i wątpliwości, czy rzeczywiście stanowi to najlepsze podejście do gospodarki wodnej – dodaje.

– Dopiero spiętrzenia rzędu kilkuset metrów dają w tym segmencie jakiś widzialny efekt, w Polsce spiętrzenia są może kilkumetrowe – kwituje Mielczarski. Rzeczywiście, świat dostarcza bardziej spektakularnych przykładów: 70 proc. energii elektrycznej w Brazylii pochodzi z hydroenergetyki, 71 proc. całej światowej energii ze źródeł odnawialnych to energia wytworzona przez rzeki.

Śniegocki niuansuje swój sceptycyzm. – Małe instalacje mogą odgrywać sporą rolę w wybranych lokalizacjach, na krańcach systemu energetycznego. Powinno się im więc zapewnić stosowne otoczenie rynkowe pozwalające zarabiać na wspieraniu stabilnej pracy systemu na poziomie lokalnym. Wówczas z punktu widzenia inwestorów będzie to kolejna atrakcyjna technologia OZE, obok instalacji fotowoltaicznych oraz farm wiatrowych cechujących się w polskich warunkach niższymi kosztami i większą skalowalnością – kwituje.

Gaz? Niekoniecznie

Kluczowy problem sprowadza się jednak do tego, że energetyka obywatelska jest w stanie zastąpić tylko nieliczne konwencjonalne źródła energii: jeżeli chcemy wyłączać węgiel, musielibyśmy w kolejnych dekadach zastępować go raczej źródłami, które będą łatwo dostępne, a zarazem – branża uzna je za bezpieczne, czyli dające się kontrolować (OZE uznawane są za źródło niestabilne: w końcu słońce nie zawsze świeci, a wiatr nie zawsze wieje).

Moglibyśmy zatem odrzec – gaz. Owszem, z zapewnień gabinetu Mateusza Morawieckiego wynika, że w ślad za rosnącym zapotrzebowaniem będziemy importować coraz więcej błękitnego paliwa. – Gaz będzie ważnym elementem polskiego miksu energetycznego: będzie źródłem energii, a w systemie elektroenergetycznym bloki gazowe będą pełnić funkcję regulacyjną. Nie przewidujemy jednak przestawienia polskiej elektroenergetyki na ten surowiec – pozostanie, jak jest: fundamentem będzie węgiel – podkreślał w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą” Piotr Naimski, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.

Walka o klimat
Mieszkańcy mogą zobaczyć, że smog otacza nie tylko sąsiadów
Walka o klimat
Biznes czeka energetyczna rewolucja
Walka o klimat
Firmy przed odpadową rewolucją
Walka o klimat
Przywracanie miastom zieleni to nie tylko frajda dla oczu
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Walka o klimat
Ceny będą niższe, jeżeli konsumenci odpowiednio posegregują odpady
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku