Szczyt klimatyczny w Dubaju. Spektakularny zgrzyt na start, dalej też ciekawie

Szczyt klimatyczny w Dubaju zaliczył spektakularny zgrzyt, zanim jeszcze się zaczął: szejkowie z Emiratów chcieli w czasie szczytu negocjować nowe kontrakty na kopaliny. O ironio, na własne potrzeby państwa arabskie chętnie inwestują w OZE.

Publikacja: 02.12.2023 09:32

Szczyt klimatyczny w Dubaju. Spektakularny zgrzyt na start, dalej też ciekawie

Foto: Bloomberg

Już pomysł ulokowania najważniejszego dorocznego wydarzenia klimatycznego w państwie żyjącym ze sprzedaży ropy i gazu wywoływał kontrowersje – choć tej koincydencji akurat trudno było uniknąć, bo rola gospodarza COP jest rotacyjna. Co innego powierzenie funkcji organizatora wydarzenia konkretnej osobie – w tym przypadku szefowi spółki zajmującej się wydobywaniem i sprzedażą kopalin, ADNOC (Abu Dhabi National Oil Company). Jakby lis miał przygotowywać kongres kur.

Nic podobno nie dzieje się przypadkiem, więc skandal, jaki towarzyszy początkowi obrad w zasadzie nie powinien dziwić. We wtorek brytyjska BBC ujawniła, że Emiraty planowały przy okazji obrad nad ratowaniem klimatu i hamowaniem jego zmian wynegocjować nowe kontrakty dotyczące wydobycia gazu i ropy – jak można przypuszczać, zarówno z rodzimych złóż, jak i w ramach współpracy przy rozwijaniu sektora wydobywczego u partnerów rozmów lub w krajach trzecich. Na liście potencjalnych klientów znalazło się piętnaście państw, w tym Chiny, Brazylia, Niemcy, Kolumbia czy Egipt.

Dokumenty, które za pośrednictwem Centre for Climate Reporting trafiły do BBC, to przede wszystkim notatki przygotowywane przed spotkaniami z przedstawicielami najważniejszych rządów świata dla prezesa ADNOC – i organizatora COP28 – Sultana Ahmada al-Dżabera. BBC utrzymuje też, że jej dziennikarze widzieli wymianę elektronicznych wiadomości między pracownikami przygotowującego wydarzenie sztabu, w których jasno wyłożono, że interesy państwowych koncernów z Emiratów „zawsze mają być zawarte” w notach przewodnich przed spotkaniami.

O ile wszystkim wiadomo, z czego żyją i jak działają naftopaństwa, o tyle wykorzystywanie organizacji ONZ-owskiego szczytu do załatwiania interesów stanowi naruszenie reguł wydarzenia, sformułowanych przez odpowiadającą za negocjacje klimatyczne United Nations Framework Convention On Climate Change (UNFCCC). I zapewne, z uwagi na powagę sytuacji – szczyt zaczynał się lada moment, mamy za sobą najgorętszy rok w historii pomiarów, proces negocjacji klimatycznych od co najmniej kilku lat jest w impasie, geopolityczne konflikty dodatkowo polaryzują kraje globu – ONZ powstrzyma się od zdecydowanej reakcji. A Emiraty właściwie nawet nie zdementowały doniesień BBC. Jedyny komentarz, jaki usłyszeli brytyjscy dziennikarze, brzmiał: „prywatne rozmowy pozostają prywatne”.

Masdar: listek figowy

Ironia losu: poza naftą i gazem Emiraty mają zamiar podczas COP28 podlansować również rodzimy koncern zajmujący się rozwijaniem odnawialnych źródeł energii: Masdar. Szejkowie założyli spółkę już w 2006 r., nadając jej też anglojęzyczną nazwę Abu Dhabi Future Energy Company, a dwa lata później – z rozmachem godnym petropaństwa – zapowiedzieli budowę Masdar City, pierwszego zrównoważonego miasta na świecie, a przynajmniej w regionie.

Ostatecznie będzie to raczej dzielnica Abu Dhabi niż osobny urbanistyczny organizm. Częściowo jest zasilany z farmy fotowoltaicznej o łącznej mocy 10 MW, naszpikowano go elektroniką spod znaku smart city i dostosowano do ruchu pieszych oraz rowerzystów. Ściągnięto tu nawet Międzynarodową Agencję Energii Odnawialnej (IRENA). Sfinalizowanie budowy, początkowo planowane jeszcze przed połową poprzedniej dekady, co i rusz się odwleka – w tej chwili mówi się o połowie bieżącej dekady.

Wszystko wskazuje też na to, że Masdar jest swoistym listkiem figowym Emiratów – na czele firmy stoi ten sam Sultan Ahmed al-Dżaber, który kieruje ADNOC. I sądząc po doniesieniach m.in. „Financial Times” i „Washington Post” sprzed kilku miesięcy – chętnie realizuje poprzez tę wyspecjalizowaną w OZE strukturę politykę greenwashingu w czystej postaci: już latem tego roku Masdar miał wynająć firmy public relations i spore grono lobbystów, którzy przed COP28 mieli zadbać o to, by możliwie rzadko wytykano organizatorom życie z ropy i gazu.

Blisko wyznaczonych celów

I wygląda na to, że w tym kierunku chcą pójść władze większości zasobnych w ropę państw arabskich – własne zapotrzebowanie na energię zaspokajając z rodzimych odnawialnych źródeł energii, a kopalinami „jedynie” handlując z resztą świata lub angażując się inwestorsko – wchodząc w miejsce banków, które generalnie odwracają się od finansowania przedsięwzięć związanych z „brudną” energetyką (nie tylko w Europie).

W OZE Emiraty i inne petropaństwa weszły z impetem, choć niektóre kraje regionu – jak Kuwejt – mogłyby się pochwalić eksperymentami z energetyką odnawialną (słoneczną), datującymi się nawet na lata 70. i 80. XX w. „Państwa arabskie będą bliskie wypełnienia celów dla emisji postawionych na 2030 rok, o ile ukończą wszystkie zapowiedziane inwestycje w solarne i wiatrowe projekty zgodnie z harmonogramem” – napisali w opublikowanej w ubiegłym roku analizie eksperci amerykańskiego ośrodka Global Energy Monitor.

Chodzi o 80 GW w OZE, jakie członkowie Ligi Państw Arabskich zadeklarowali już w 2013 r. – z 17-letnim terminem. W owym czasie wszystkie działające w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej instalacje liczyły sobie zaledwie kilka gigawatów mocy łącznie. W ubiegłym roku największym potencjałem dysponował Egipt (3,5 GW), Zjednoczone Emiraty Arabskie (2,6 GW) i Maroko (1,9 GW). Ambitne plany rozbudowy własnego potencjału miały też Oman, Algieria i Kuwejt. W całym regionie w budowie było kolejne 7,6 GW, natomiast na deskach kreślarskich inżynierów były kolejne instalacje – o łącznej mocy 65,5 GW.

Impet zauważalny, tym bardziej, że – jak podkreśla Middle East Institute – połączony z regularnym publikowaniem celów polityki klimatycznej i transformacji energetycznej, poprawianiem efektywności energetycznej, a nawet dekarbonizacją przemysłu naftowego i gazowego. W poszczególnych państwach widać jednak różnice w tempie: np. w Arabii Saudyjskiej 22 proc. wartości wszystkich inwestycji na lata 2021-2025 w moce stanowią moce w źródłach odnawialnych, to w Emiratach ten wskaźnik jest znacznie niższy – sięga 8 proc. Owszem, ZEA zaczęły wcześniej, ale w tym tempie w 2030 r. Saudyjczycy będą mieli dwukrotnie większy potencjał wytwórczy niż sąsiedzi z Zatoki. W obu krajach państwowe koncerny – Masdar w ZEA i jego saudyjski odpowiednik, Acwa Power – mają zamiar być producentem energii z OZE i jej operatorem, są też znane z inwestycji w OZE w innych miejscach, jak Jordania czy Uzbekistan. Nieco inaczej działają Katarczycy: tamtejszy koncern Nebras Power występuje głównie w roli inwestora w projekty rozwijane przez innych na swoim terenie. W kilku państwach – jak Oman, Kuwejt czy Bahrajn – za rozwój OZE odpowiadają lokalne spółki naftowe, wchodząc w rolę wszechstronnego narodowego czempiona energetycznego.

Panel w powojennym krajobrazie

Mimo rozgłosu i odpowiednio spektakularnej oprawy ogłaszanych nowych projektów, póki co zieleń arabskiej energetyki ma dosyć blady odcień. „OZE odpowiadają dziś tylko za 7 proc. regionalnego miksu energetycznego” – szacują regionalne ekspertki UNDP, Fatma Elzahra Jassin i Hoda El Nahlawy.

Wskazują one za to na inny aspekt OZE, mający wielkie znaczenie w regionie: relatywną szybkość, łatwość i niski koszt instalacji. Pozwala on wkraczać – przede wszystkim fotowoltaice – na tereny, które nigdy by zapewne nie przyszły nam do głowy. PV pozwala poszczególnym miejscom czy całym regionom spustoszonym konfliktami wracać powoli do życia: projekty na mniejszą lub większą skalę są realizowane w Iraku, Libii, Libanie, Jemenie czy Sudanie. Z powodzeniem zdają się zastępować diesla zużywanego dotychczas do napędzania generatorów – jedyną opcję, jaką dotychczas mieli mieszkańcy zniszczonych terenów.

I trudno oprzeć się wrażeniu, że prawdziwa energetyczna transformacja na Bliskim Wschodzie i w północnej części Afryki zajdzie przede wszystkim w tych – zniszczonych wojną i innymi kataklizmami – miejscach. Póki co bowiem konwencjonalne kopaliny pozostają fundamentem budżetów bogatszych państw. Ich eksport odpowiada za, uśredniając, 40 proc. całego eksportu państw Zatoki Perskiej, w tym ponad połowę w Emiratach aż po ponad 90 proc. w Kuwejcie. Trudno się zatem dziwić, że pozorne czempiony transformacji w regionie są w gruncie rzeczy bardziej zainteresowane tym, by kiwony – pompy w szybach naftowych będące symbolem branży – kiwały się jak najszybciej.

Już pomysł ulokowania najważniejszego dorocznego wydarzenia klimatycznego w państwie żyjącym ze sprzedaży ropy i gazu wywoływał kontrowersje – choć tej koincydencji akurat trudno było uniknąć, bo rola gospodarza COP jest rotacyjna. Co innego powierzenie funkcji organizatora wydarzenia konkretnej osobie – w tym przypadku szefowi spółki zajmującej się wydobywaniem i sprzedażą kopalin, ADNOC (Abu Dhabi National Oil Company). Jakby lis miał przygotowywać kongres kur.

Nic podobno nie dzieje się przypadkiem, więc skandal, jaki towarzyszy początkowi obrad w zasadzie nie powinien dziwić. We wtorek brytyjska BBC ujawniła, że Emiraty planowały przy okazji obrad nad ratowaniem klimatu i hamowaniem jego zmian wynegocjować nowe kontrakty dotyczące wydobycia gazu i ropy – jak można przypuszczać, zarówno z rodzimych złóż, jak i w ramach współpracy przy rozwijaniu sektora wydobywczego u partnerów rozmów lub w krajach trzecich. Na liście potencjalnych klientów znalazło się piętnaście państw, w tym Chiny, Brazylia, Niemcy, Kolumbia czy Egipt.

Pozostało 87% artykułu
Nowa Energia
Bruksela wszczęła postępowania wobec chińskich producentów fotowoltaiki
Materiał Partnera
Energia jest towarem, ale nie musi skokowo drożeć
Materiał Partnera
Przed nami zielony rok
Nowa Energia
Globalna superpotęga energetyczna rodzi się na naszych oczach
Nowa Energia
Symboliczna zmiana lidera. Chiny prześcignęły Europę w przyszłościowej sferze