Poseł był pytany czy Konfederacja może być beneficjentem zamieszania wokół sprzedaży przez KOWR wiceprezesowi spółki Dawtona Piotrowi Wielgomasowi działki, przez którą przebiegać ma linia kolejowa łącząca Warszawę z CPK. Działkę sprzedano w ostatnich tygodniach rządów PiS, z kolei obecnej koalicji zarzuca się, że przez niemal dwa lata nie wyjaśniła sprawy, a opinia publiczna usłyszała o niej dopiero po publikacji Wirtualnej Polski.
Krzysztof Szymański, poseł Konfederacji o sprawie działki pod CPK: To nie jest afera KOWR-u, jeśli pomyślność państwa stoi na dziennikarzach, to jest imitacja sprawowania władzy
- Nie chciałbym, żebyśmy rozpatrywali tę sprawę jako jakieś polityczne złoto czy żebyśmy poszukiwali beneficjentów. Uważam, że to jest przede wszystkim pewna tragedia dla społeczeństwa polskiego – mówił Szymański.
- Mówimy o bardzo istotnych projektach strategicznych, rozwojowych, o czymś, co miało być ogromnym kołem zamachowym dla nas. A zderzamy się po raz kolejny z nieprawidłowościami. Stąd nasze stanowisko wynika przede wszystkim z troski o to dobro wspólne, o to, żeby Polska się rozwijała. Nie dopuścimy do takiej sytuacji, kiedy ktoś zawalił ważny odcinek pracy politycznej, a my mamy to przemilczeć. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Więc jeśli mielibyśmy poszukiwać może jakiejś metafory, to jest to swego rodzaju takie wystawienie piłeczki nam albo podłożenie się - dodał.
Czytaj więcej
Muszę odnieść się do sytuacji, która bulwersuje całą polską opinię publiczną, czyli o tym wielkim...
Poseł Konfederacji mówił też, że nie podoba mu się określenie, że jest to afera KOWR-u. - Nie lubię dehumanizacji wszystkich porażek. Nagle się okazuje, że każda porażka jest sierotą i nikt nie chce się do tego przyznać. A przecież był jakiś nadzór, to jest afera nadzoru politycznego z tamtych czasów, gdy doszło do sprzedaży działki. Ale nie żyliśmy przecież w próżni. Przez ten czas, od czasu sprzedaży tej działki, obecny rząd już prawie dwa lata sprawuje władzę i miał wszelkie możliwości ku temu, żeby jakoś tą transakcję odwrócić, cokolwiek w sprawie zrobić. Jest to dla mnie o tyle przykra sytuacja, że potrzebujemy w Polsce dziennikarza, żeby wyszło na wierzch, że miały miejsce jakieś nieprawidłowości. To dla mnie oznacza ona wprost, że nadzór nad instytucjami jest sprawowany w sposób niedostateczny. Jeżeli nawet przyszła ta nowa miotła, o której mówimy, to przez dwa lata przecież mieli czas na to, żeby sprawdzić różne rzeczy, zweryfikować decyzje poprzedników, które tak mocno krytykowali. A tego nie zrobili. Jeżeli państwo polskie, pomyślność państwa polskiego stoi na dziennikarzach, którzy też mają przecież ograniczoną wiedzę, nie mają do wszystkiego dostępu, do wszystkich dokumentów, to jesteśmy w imitacji sprawowania władzy – podkreślił.