To były wybory, które Francja, Niemcy czy Wielka Brytania śledziły z wielką uwagą. Bo też w Paryżu, Berlinie czy Londynie nacjonalistyczne, populistyczne ugrupowania mogą w niedługim czasie przejąć władzę. Na gwałt trzeba więc znaleźć sposób, aby do tego nie doszło.
Doświadczenie Holandii może tu się okazać cenne. Żywe były obawy, że w wyniku środowego głosowania skrajnie prawicowa Partia Wolności (PVV) nie tylko pozostanie największym ugrupowaniem w parlamencie, ale dodatkowo jej lider, Geert Wilders, będzie nowym premierem królestwa.
Wyniki wyborów parlamentarnych w Holandii
Ku zaskoczeniu analityków tak jednak się nie stało. Liczba deputowanych Wildersa nie tylko spadła z 37 do 26 w 150-osobowym parlamencie, ale niespodziewanie tyle samo posłów będzie miała liberalna D66. A jej przywódca Rob Jetten ma duże szanse zostać najmłodszym szefem rządu w historii kraju i pierwszym, który otwarcie przyznaje, że jest gejem.
Geert Wilders okazał się mocny tylko w słowach, ale nie w działaniu
Lider PVV nie tylko traci poparcie, ale nikt nie chce z nim współpracować. – Wilders nie dotrzymał swojej części kontraktu. Zerwał umowę. Już więcej z nim nie wejdziemy w koalicję – mówił niedawno „Rzeczpospolitej” szef holenderskiej dyplomacji David van Weel z konserwatywnej partii VVD byłego premiera Marka Ruttego, która zajęła w środowych wyborach trzecie miejsce.