Przez ostatnich kilka tygodni przyzwyczailiśmy się do tego, że zachodnie sankcje obejmą wkrótce także i ropę. Może rozwodnione wskutek oporu państw takich jak Węgry, których bliskie relacje z Moskwą od lutego są cierniem w unijnym oku. Ale będą.
Von der Leyen w sobotę jednak zasygnalizowała, że prosta kalkulacja typu „zrywamy z rosyjskimi surowcami - Rosjanie nie zarabiają - mają mniej pieniędzy na prowadzenie wojny w Ukrainie” nie musi być realistyczna. – To, co musimy zrobić, to znalezienie właściwej równowagi, pozwalającej nie wyrządzać naszej gospodarce zbyt wielkich krzywd, bo to jedyna przewaga, jaką mamy przeciw rosyjskiej agresji, agresji Putina – mówiła w wywiadzie dla amerykańskiej stacji szefowa KE.
Brzemię sankcji
Owszem, kondycja europejskiej gospodarki jest ważna: można sobie jedynie wyobrażać, jak mogłyby wyglądać konsekwencje embarga za kilka miesięcy, gdy Europa zużyłaby swoje strategiczne rezerwy. Spadki gospodarcze, recesja, która już dziś czai się w prognozach znacznej grupy analityków, a co za tym idzie – bezrobocie, frustracja społeczeństw, topniejące poparcie dla rządów europejskich i ich zaangażowania w pomoc Ukrainie. Europa to nie Rosja, żeby można było lekceważyć tu opinię publiczną i fabrykować bombastyczne sondaże, pokazujące wydumane wysokie słupki poparcia.
Nie jest to wyłącznie kwestia weto Budapesztu. W Europie są znacznie silniejsi gracze, którym gwałtowne odcięcie od surowców może poważnie zaszkodzić – to oczywiście Niemcy, którzy przystając na zerwanie z rosyjskim gazem i tak zalicytowali bardzo wysoko, ale też np. Włosi, którzy szacują, że embargo na rosyjską ropę może oznaczać likwidację pół miliona miejsc pracy.
Czytaj więcej
Po Polsce, Bułgarii i Finlandii także Dania mówi zdecydowane „nie” zakupom rosyjskiego gazu za ruble. Największa duńska firma energetyczna Orsted szykuje się do wstrzymania dostaw gazu z Rosji od 31 maja. Kopenhaga uznaje żądania strony rosyjskiej za naruszenie zobowiązań umownych.