W ciągu ostatnich dziesięciu lat – jak wyliczył serwis wysokienapiecie.pl – czyli od czasu deklaracji ówczesnego premiera Donalda Tuska o chęci budowy elektrowni jądrowej, na program atomowy wydano 1 mld zł. A od czasu przejęcia władzy przez PiS w sprawie atomu rząd wysyłał niezbyt czytelne sygnały. Raz premier Beata Szydło wskazywała, że teraz jest czas na węgiel, a nie atom. Innym razem minister energii zapewniał, że decyzja o budowie bloków jądrowych zapadnie już niedługo. Teraz Ministerstwo Energii ogłasza, że będą dwie lokalizacje dla bloków jądrowych. Jedna na północy kraju – podobno jest już decyzja, czy Żarnowiec czy Lubiatowo, ale nadal nie została ogłoszona. Drugą lokalizacją będzie Bełchatów, miejsce, które pierwszy na budowę takiej siłowni wskazał przed laty Tomasz Podgajniak, ekspert energetyczny obecnie zajmujący się energetyką wiatrową.

Ta ostatnia lokalizacja to ciekawy wybór z uwagi na stopniowe wygaszanie w najbliższych trzech dekadach energetyki opartej na spalaniu węgla brunatnego. Z największej polskiej elektrowni rozchodzi się promieniście sieć dystrybucji energii. Pytanie tylko, czym przyszły reaktor w centrum kraju ma być chłodzony, bo nie ma tam na razie żadnego zbiornika wodnego.

Nie wiadomo do końca, czy mamy pomysł na finansowanie inwestycji wartej od 100 do 130 mld zł. Spinanie finansowe projektów energetycznych nie jest naszą silną stroną i nie mam tu na myśli tylko dymisji szefa PGE w sprawie finansowania Opola, ale też zamieszanie, skąd wziąć finanse na budowę bloku w Ostrołęce, którego wartość to „raptem” 6 mld zł.

Włodarze z resortu energii powinni mieć na uwadze problemy, jakie napotkali Brytyjczycy: w ostatnich miesiącach budowa dwóch siłowni jądrowych na Wyspach została wstrzymana ze względu na wycofanie się z projektów kluczowych firm energetycznych. Powód? Brak porozumienia w sprawie finansowania inwestycji.