– Wykonamy to, czego domaga się inwestor, takie żądanie było przez nas oczekiwane. Już poinformowaliśmy, że donosimy się do tego ze zrozumieniem; pamiętając z jakiego powodu tak się stało. Społeczna akceptacja energetyki atomowej jest nie mniej niż jej bezpieczeństwo. Teraz uzgodnimy z zamawiającym szczegóły wykonania zamówienia – głosi komunikat koncernu Rosatom.

Rosjanie nie mówią wprost, co jest przyczyną wymiany korpusu, ale wiadomo, że chodzi o jego upadek, podczas transportu w minionym tygodniu. Nikt – ani inwestor białoruski, ani władze w Mińsku ani wykonawca rosyjski oficjalnie nie przyznały się, że miało to miejsce. Gdyby nie doniesienia prasowe i protesty społeczne oraz oficjalne noty sąsiedniej Litwy, sprawa, starym sposobem zostałaby zapewne zamieciona pod dywan.

Budowana w Ostrowcu za rosyjskie pieniądze tuż przy litewskiej granicy elektrownia (50 km od Wilna) wzbudza ogromny niepokój przede wszystkim Litwinów, którzy od początku sprzeciwiali się budowie. Władze w Wilnie uważają, że Białoruś nie przestrzega zasad konwencji z Espoo. Główny źródłem chłodzenia dwóch reaktorów o mocy 1150 MW każdy, ma być rzeka Wilija – główna rzeka litewskiej stolicy. Litwini obawiają się, że w wypadku awarii, skażona woda z systemu chłodzenia dostanie się do rzeki, nią na Litwę.

Białoruś jest pogrążona w kryzysie, nie stać jej na inwestycję, nie potrzebuje też tyle prądu ile ma produkować elektrownia. Jednak inwestycje finansuje Rosja, a wspiera Międzynarodowa Agencja Energetyki Atomowej (IAEA). Jego zdaniem Białoruś „zrobiła imponujący postęp ze swoim programem elektrowni jądrowej. A także szeroko korzysta z usług eksperckich IAEA, które pomogą w zapewnieniu bezpieczeństwa inwestycji”.

Pierwszy reaktor białoruski ma ruszyć w 2018 r. a drugi w dwa lata później. Litwa, Łotwa, Estonia i Polska już zapowiedziały, że nie będą kupować prądu z białoruskiej elektrowni.